Aby
zachować autentyczność wydarzeń, wypowiedzi bohaterów zapisałam w języku
hiszpańskim. Mam nadzieję, że tych kilka odnośników Was nie zniechęci.
Wystarczy kliknąć na odpowiedni numer, a zostaniecie automatycznie przeniesieni
do tłumaczenia. Prolog jest zapisem wydarzeń z przeszłości, a właściwa akcja
rozpocznie się od pierwszego rozdziału. Byłabym wdzięczna za wytknięcie
wszystkich błędów, które mi umknęły. To chyba tyle. Miłej lektury!
~ *
~
Błyskawica
rozcięła czarne niebo, na krótką chwilę wydobywając z mroku statek, który
pośród otaczających go wód oceanu wyglądał niczym maleńka łupina orzecha, zdana
na łaskę morderczego żywiołu. Fale, wdzierając się na pokład, zmywały wszystko,
co stanęło im na drodze. Marynarze, uwijając się pośród olinowania, starali się
zapanować nad okrętem, co i rusz ślizgając się na pokrytym wodą deku.
- ¡Capitán! – wykrzyczał pierwszy oficer,
wbiegając na mostek. - ¡Capitán! Los piratas ingleses se acercan muy rápido. ¿Qué hacemos?[1]
Kapitan rzucił mu
ponure spojrzenie. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Łódź angielskich
korsarzy zbliżała się z niesamowitą prędkością; była mniejsza, szybsza i
zwinniejsza, a galeon hiszpański został wyładowany po brzegi złotem i
kamieniami szlachetnymi z Nowego Świata, co tylko go spowalniało. Bezpośrednie
starcie z piratami zbliżało się nieuchronnie. W najlepszym wypadku zostało im
kilka godzin, aż Anglicy pojawią się w polu widzenia i kolejnych kilka, zanim
zbliżą się na tyle, by rozpocząć abordaż.
Ogromna fala
uderzyła w bok statku, sprawiając, że przechylił się na bakburtę, a wszystko,
co nie zostało trwale do niego przymocowane, potoczyło się po podłodze.
Kałamarz roztrzaskał się z głośnym brzdękiem, rozpryskując atrament na deskach.
Kolejna błyskawica rozświetliła niebo na kilka sekund, ale wystarczyło to w
zupełności, by ukazać ciemny kształt w oddali.
Kiedy statek
wrócił do poprzedniej pozycji, kapitan wyprostował się i z zamyśleniem
pogładził chłodną, metalową odznakę, przypiętą do jego munduru. Podłoga
zaskrzypiała pod jego ciężkimi, żołnierskimi butami. Przysięgał Jej Królewskiej
Mości, że zadba o bezpieczeństwo skarbu, dlatego teraz nie zamierzał pozwolić,
by obrzydliwi korsarze położyli swe brudne łapska na tym, co należało do jego
ukochanej Hiszpanii. Decyzja zapadła.
- Vamos a esa tierra. ¡A todo trapo![2]
Zbliżali się do
lądu z zastraszającą wręcz prędkością, wspomagani przez silny wiatr i wysokie
fale, chłostające burty statku, raz z jednej, raz z drugiej strony. Dowódca z
obawą oglądał się przez ramię, próbując wypatrzyć w ciemności wrogi statek,
chociaż wiedział, że sztorm działał na ich korzyść, o wiele bardziej
poniewierając mniejszą łódź, która na jakiś czas pozostała w tyle. Doskonale
zdawał sobie sprawę z ryzyka swojego planu, ale w tej chwili żaden inny pomysł
nie przychodził mu do głowy.
- Me quedaré allí y esconderé el
tesoro para que los ingleses no lo encuentren[3] – zdradził przyjacielowi swój
zamiar.
Pierwszy oficer
spojrzał na niego z niedowierzeniem.
- ¡El barco no puede perder su
capitán! Yo iré[4] - postanowił.
Kapitan
zastanowił się przez chwilę. Choć nie było to łatwe, musiał przyznać rację
swojemu zastępcy – nie mógł opuścić okrętu, bo bez jego
zwierzchnictwa marynarze mogli wszcząć bunt, a na to nie mógł pozwolić, biorąc
pod uwagę fakt, że Anglicy siedzieli im na ogonie. Nie było czasu na tłumienie
zamieszek, więc z ciężkim sercem skinął głową na znak zgody.
Przetransportowanie
skarbu z ładowni galeonu na ląd nie było łatwe i zabrało żeglarzom mnóstwo
czasu. Przemoczeni od stóp do głów, pływali w tę i z powrotem na szalupach,
wypchanych po brzegi skrzyniami ze złotem, wiosłując z całych sił, by jak
najszybciej wypełnić rozkazy dowódcy i wrócić na bezpieczny statek. Na
szczęście burza powoli się oddalała i morze stawało się spokojne, co pozwoliło
im pospiesznie dokończyć wyładowanie klejnotów.
Na brzegu
pozostała już tylko jedna szalupa, oczekująca na powrót kapitana, który kilka
chwil wcześniej udał się w głąb lądu, by pożegnać się ze swoim przyjacielem.
Pożegnanie nie należało do najłatwiejszych – trudno jest pogodzić się ze
świadomością, że w ciągu najbliższych godzin obaj zostaną narażeni na
śmiertelne niebezpieczeństwo: kapitan na potyczkę z piratami, a pierwszy oficer
na samotną tułaczkę w obcym kraju, odpowiedzialny za złoto Hiszpanii.
Stali tak w milczeniu,
niepewni, co można lub wypada powiedzieć, a wielkie krople spadające z nieba
rozpryskiwały się wokół ich stóp, wyrzucając w górę grudki ziemi, które
osiadały na ich wysokich, skórzanych butach. Światło z czterech lamp naftowych,
zawieszonych na ganku pobliskiego domu, wystarczyło, by rozjaśnić nieco okolicę.
Mijało ich właśnie sześciu marynarzy, niosących zwiotczałe ciała młodego
małżeństwa i ich dwójki dzieci: chłopczyka i dziewczynki, których chwilę
wcześniej pozbawiono życia, by miejsce ukrycia skarbu pozostało tajemnicą.
Kapitan, widząc to, przeżegnał się. Choć bolało go serce, wiedział, że nie było
innego wyjścia. Czasem, dla dobra większości, ofiara jest konieczna. Ofiara,
którą, być może, i im przyjdzie wkrótce złożyć.
Ścisnął mocniej
zawiniątko, które trzymał w ręce. Wyciągnął dłoń przed siebie i odwinął rogi
mokrego materiału, tym samym ukazując okrągły, złoty przedmiot słusznych
rozmiarów. Przetarł go delikatnie tkaniną i z namaszczeniem przekazał drugiemu
mężczyźnie.
- Toma este
astrolabio para que puedas volver a tu casa, amigo[5]- powiedział dowódca ze wzruszeniem, oddając
przyjacielowi swój największy skarb – prezent, który otrzymał od Jej Wysokości
po powrocie z pierwszej wyprawy po złoto. – Y recuerda: el tesoro no puede
ser descubierto.[6]
Wiele tygodni
później samotny mężczyzna stał na skraju klifu, uparcie wpatrując się w linię
horyzontu. Codziennie przychodził w to samo miejsce i wypatrywał zbliżającego
się statku. Każdego dnia jego nadzieje znikały wraz z zachodem słońca, gdy
morze spowijał mrok i jego oczy nie mogły już niczego dojrzeć.
Tylko jedno
dzieliło go od całkowitego wypełnienia zadania, powierzonego mu przez
kapitana. Spojrzał w przepaść
rozciągającą się u jego stóp i ujrzał tam spienione fale rozbijające się o
skalistą ścianę urwiska. Nikt nie może znać miejsca ukrycia skarbu. Nikt.
- El tesoro no puede ser descubierto[7] – powtórzył cichutko słowa dowódcy. Wziął głęboki oddech i zrobił jeden malutki krok do
przodu.
Nazywał się
Ramiro Cortez i był pierwszym oficerem na hiszpańskim statku el Salvador.
[1] Kapitanie! Angielscy piraci szybko
się zbliżają. Co robimy?
[2] Płyniemy na tamten ląd. Cała
naprzód!
[3] Zostanę tam i ukryję skarb tak, żeby
Anglicy go nie znaleźli.
[4] Statek nie może stracić kapitana! Ja
pójdę.
[5] Weź to astrolabium,
żebyś mógł wrócić do domu, przyjacielu.
[6] I pamiętaj: skarb nie
może zostać odkryty.
[7] Skarb nie może zostać odkryty
Zajefajnie się zapowiada. serio. to był świetny pomysł z hiszpańskimi dialogami.
OdpowiedzUsuńoglądałaś Piratów z Karaibów ?
to z ciekawości :)
Cieszę się, że ci się podoba :)
UsuńOglądałam wszystkie części Piratów ^^
Fantastycznie piszesz! Nigdy jeszcze nie spotkałam tak wspaniałego bloga! Fajny pomysł i wykonanie!
OdpowiedzUsuń