Epilog
pojawi się za dwa tygodnie.
~
* ~
Mapę
na dobrą sprawę nietrudno było odczytać. Małe choineczki
oznaczały lasek, prostokącik na wzgórzu był ich obecnym miejscem
zamieszkania, skupisko kwadracików na końcu wstęgi przypominającej
drogę symbolizowało miasto, a fale na wschodzie udawały ocean.
Wielce wymowny był też krzyżyk gdzieś pomiędzy drzewkami, obok
którego naskrobane ręką marynarza było tylko jedno słowo:
atrévete, czyli odważ się.
Chociaż
cała piątka rwała się, żeby zobaczyć, co tam znajdą, to
solidarnie postanowili, że żadne z nich nie wyruszy na
poszukiwania, dopóki Sati nie poczuje się lepiej. I choć
dziewczyna usilnie starała się ich przekonać, że nic jej nie
jest, to przeczyło temu krzywienie się i ciche posykiwanie przy
każdym gwałtowniejszym ruchu. Próbowali więc jakoś zabić czas,
zgadując, co tam może na nich czekać. Jedni myśleli o kopcach
usypanych ze złota, inni o skrzyniach wypełnionych po brzegi
kamieniami szlachetnymi, a w głowie Sati kształtowało się jakieś
mgliste wyobrażenie o bogactwach, które umykało jej, jak tylko
próbowała je skonkretyzować, ale nie miało to żadnego znaczenia,
bo już niedługo i tak mieli przekonać się, czym naprawdę jest
skarb.
Z
początkiem maja blondynka oznajmiła, że ma już dość bycia
traktowaną jak osoba obłożnie chora i że jeśli jeszcze przez
chwilę będą zwlekać, to szlag ją trafi z rozpierającej ją
ciekawości. Reszta odetchnęła z ulgą, słysząc stwierdzenie, na
które czekali przez dwa tygodnie.
Zaopatrzeni
w dwie łopaty zwinięte z szopy („Pierwsza zasada filmów
przygodowych – skarb prawie zawsze jest zakopany!” - pouczył ich
chwilę wcześniej Alex), stanęli przed pierwszym problemem. Las był
ogromny, a na mapie nie widniała żadna skala, która naprowadziłaby
ich na dokładne miejsce ukrycia skarbu. To oznaczało, że
nawet jeżeli jakimś szczęśliwym trafem znaleźliby się w
odpowiedniej odległości od szkoły, to i tak mieli przynajmniej
półkilometrowy pas ziemi do przekopania. A na to nie mieli ani
siły, ani chęci.
-
Tu musi być coś jeszcze – mruknęła w zamyśleniu Jasmine,
wodząc palcami po starym pergaminie.
-
A może chodzi o astrolabium? – zapytał Jim. – Przecież nie
odkryliśmy jeszcze, do czego ono może nam się przydać.
Kiedy
reszta wdała się w dyskusję, Sati ułożyła się wygodnie na
niewielkiej polanie gdzieś w lasku i przymknęła oczy. Słońce
przyjemnie ogrzewało jej twarz, więc postanowiła, że poleży tak
jeszcze przez chwilkę i pomyśli nad rozwiązaniem sprawy.
Byli
już tak blisko. Oczywiście, dopuszczała do siebie myśl, że i tym
razem mogą znaleźć kolejną wskazówkę, zamiast spodziewanego
skarbu, ale każda podpowiedź oznaczała, że są już coraz bliżej.
Co znaleźli do tej pory? Klucz zamurowany w ścianie, w którym
znajdowała się zagadka prowadząca do starego popiersia, a liczba
sylab (jak oni w ogóle na to wpadli?) tegoż samego zdania
wskazywała położenie książki, w której Ramiro podkreślił
słowa prowadzące do posągu, gdzie ukryte było astrolabium. No i
jeszcze ta nieszczęsna mapa między okładką a okładziną, której
nie mogli rozgryźć, chociaż wydawało się to banalnie proste. Co
im umykało?
Sięgnęła
po pergamin trzymany przez Jaz i przyjrzała mu się uważnie. Alex
zajrzał jej przez ramię, a Jim poszedł w jego ślady, jak tylko
podał Amy astrolabium.
Drzewa.
Szkoła. Miasto. Droga. Te elementy były oczywiste i nikt się, co
do tego nie sprzeczał. W każdym filmie, serialu, czy książce X
oznaczał miejsce ukrycia skarbu, tym razem musiało być tak samo;
tylko jak do niego dotrzeć? Ramiro na pewno nie kazałby swojemu
kapitanowi przekopywać całego lasu, bo wzbudziłoby to podejrzenia
w miejscowej ludności. Jedynym nieoczywistym punktem całej mapy
były dwa rządki kresek prowadzące od pierwszych drzew do małego
X, więc to na nich Sati postanowiła się skupić.
-
Jak myślicie, co one oznaczają? - zapytała, wskazując na
przerywane linie.
-
Na mapach prowadzących do skarbu często w ten sposób oznaczano
którędy trzeba iść, ale nam to i tak nie pomoże, bo to wciąż
niedokładne określenie – wyjaśnił zamyślony Alex.
-
Może tak, może nie – powiedziała powoli Sati, bo nagle zaświtała
jej w głowie pewna myśl. - Pamiętacie, jak liczyliśmy sylaby,
żeby znaleźć El Cantar de mio Cid? - zwróciła się do
Alexa i Amy. - Może to jest ilość kroków, które trzeba wykonać,
żeby dojść na miejsce?
Po
szybkim przeliczeniu wyszło na to, że kreseczek dzielących ich od
upragnionego celu było sześćdziesiąt osiem.
-
Jak do tej pory to nasz jedyny trop. - Wzruszyła ramionami Amy. -
Zbierajcie tyłki, trochę sobie pochodzimy.
Wrócili
na skraj lasu, ustawiając się w pewnej odległości od siebie, by
znaleźć się jak najbliżej potencjalnego miejsca ukrycia skarbu.
Gdy Sati doliczyła do dziesięciu, wszystkie dziewczyny musiały
zacząć od nowa, ponieważ Jasmine rozsądnie zauważyła, że
Ramiro był dorosłym mężczyzną, więc i kroki, które stawiał
musiały być dość duże.
W
efekcie każdy znalazł się w innym miejscu. Jaz i Amy zostały w
tyle, Sati – najniższa z nich wszystkich – stanęła za Alexem
tylko dlatego, że na początku wzięła rozbieg, który umożliwił
jej wykonywanie dużych susów, a sylwetka Jamesa była daleko przed
innymi.
-
Chyba coś widzę – krzyknęła do reszty czerwonowłosa, mrużąc
oczy. - Myślę, że gdyby Jim zaczynał w moim miejscu, to mógłby
teraz znaleźć się w okolicy tego czegoś.
Brunet
odkrzyknął do reszty:
-
Nic stąd nie widzę, drzewa zasłaniają mi widok.
Za
to Alex wytężył wzrok i poparł Amy:
-
Tam faktycznie coś jest. - Wbił znalezioną niedaleko gałąź w
miejsce, w którym stał i ruszył w kierunku znaleziska. Reszta
poszła w jego ślady, zaznaczając swoje pozycje kamieniami lub
kopiąc butami niewielki dołek.
Gdy
dotarli na miejsce, ich oczom ukazała się stara, zniszczona
studnia, której deski w różnych odcieniach szarości skrzypiały
przy każdym silniejszym podmuchu. Kołowrót był zupełnie
zardzewiały, a postrzępiona lina delikatnie unosiła się na
wietrze; wiaderko, którym kiedyś wydobywano wodę, zniknęło.
Wszyscy
obecni zaczęli opukiwać i obmacywać drewno centymetr po
centymetrze oraz zaglądać w każdą, nawet najmniejszą szparę.
Kiedy nic nie znaleźli, James niechętnie podniósł łopatę i
zaproponował, żeby sprawdzili miejsca, które wyznaczyły im ich
własne kroki. Wtedy rozległ się cichy plusk – to Amy wrzuciła
kamień do studni.
-
Mówisz, że tam pisze odważ się? - zwróciła się do Sati,
sugestywnie zaglądając w ciemną otchłań.
-
Chyba nie sugerujesz tego, co myślę, że właśnie sugerujesz... -
mruknęła z niedowierzaniem blondynka.
-
Nie mówię, że mi się to podoba, ale ta studnia jest stara. I
to tak stara, że na pewno była tu za czasów Corteza.
Lepiej upewnić się, że w stu procentach nie chodzi o nią, zanim
zaczniemy przekopywać cały las – stwierdziła spokojnie,
wzruszając ramionami, jakby w ogóle nie interesowało
ją, jaką decyzję podejmą.
Sati
musiała się z nią zgodzić. Niechętnie, co prawda, ale musiała
to zrobić. Ta studnia była w tej chwili ich najlepszą opcją i
powinni
mieć całkowitą pewność, zanim
kompletnie wykluczą ją
z poszukiwań. Na samą myśl, że aby odnaleźć skarb, musiałaby
zejść na dół, wzdrygnęła się z obrzydzenia.
-
Alex, znajdź mi jakiś patyk. Reszta wyskakiwać ze sznurówek,
sprawdzimy głębokość studni – rozkazała i zaczęła wyciągać
z adidasów szare sznurowadła, które następnie związała ze sobą.
-
Uwielbiam, kiedy się tak rządzisz. - James mrugnął do niej,
podając dwa długie, czarne sznurki.
Sati
wywróciła oczami, ale zdołała zauważyć, jak Jaz zaciska usta i
odwraca głowę, żeby na nich nie patrzeć, nie skomentowała jednak
wypowiedzi Jima. Blondynka pomyślała, że ostatnie wydarzenia,
kiedy to Ramiro nieźle ją sponiewierał, faktycznie musiały
napędzić dziewczynie
stracha.
Związała
cztery pary sznurówek i na samym końcu umieściła długi patyk, a
następnie powoli opuściła go w głąb studni. Jeśli woda wciąż
sięgała wysoko, nie było szans, żeby Cortez dał
radę schować tam skarb, co więcej, bardzo prawdopodobne, że po
tylu latach jego część wypłynęłaby na powierzchnię. Z kolei
jeżeli woda była płytka...
Gałąź
dotknęła dna. Wszyscy jak jeden mąż pochylili się nad otworem,
zasłaniając światło słoneczne tak, że nie było widać nic,
prócz czarnej, bezkresnej otchłani. Sati warknęła, żeby się
odsunęli, a kiedy grzecznie usłuchali, do środka zajrzały
złociste promienie, oświetlając wnętrze. Patyk wystawał nad
taflą.
Blondynka
westchnęła ze zrezygnowaniem. Bardzo chciała znaleźć skarb, ale
w tej sytuacji z całego serca modliła się, by studnia nie była
częścią poszukiwań i by żadne z nich nie musiało schodzić na
dół.
-
No to ja pójdę po linę – przerwał ciszę Alex. - Widziałem
jakąś w szopie, kiedy zabieraliśmy łopaty.
Gdy
zniknął za linią drzew, reszta wymieniła niepewne spojrzenia.
Sati rozdała z powrotem rozsupłane sznurowadła.
-
Wiecie, może nie warto... - mruknęła nieśmiało Amy, przeplatając
sznurówki w wymyślny sposób.
-
Ja tam NA PEWNO nie zejdę. Fuj! - Wzdrygnęła się Jasmine. Sati
nie wiedziała, czy było to tylko udawane, czy – wnioskując po
własnej reakcji – myśl o zejściu na dół naprawdę tak ją
brzydziła.
Alex
zjawił się z przerzuconą przez ramię, zwiniętą liną i dwiema
latarkami, co było dość rozsądnym pomysłem, zważywszy na fakt,
że słońce chyliło się już ku zachodowi, a na dole jasno raczej
nie było.
-
Zejdę tam – oznajmił, krzywiąc się. Podał Jamesowi sznur, gdy
ten już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. - Ktoś musi mnie
stamtąd wyciągnąć.
Alex
wsadził latarkę do kieszeni i obwiązał się w pasie liną, której
drugi koniec Jim zawiązał wokół najbliższego drzewa.
- Ja
też idę. - Sati wypowiedziała te słowa na głos, zanim zdała
sobie sprawę z tego, że w ogóle zamierza coś mówić. - Ani
trochę mi się to nie uśmiecha, ale możliwe, że potrzebna będzie
znajomość hiszpańskiego.
- To
ja też – westchnęła Amy. - Nie pozwolę, żebyście zgarnęli
całą sławę dla siebie.
Alex
podał jej drugą latarkę i opuścił się powoli w dół. Zaraz po
nim przyszła kolej na Sati. Było to bardzo nieprzyjemne
doświadczenie. Gruba lina ściskała ją w pasie, akurat w miejscu,
w którym Ramiro nabił jej siniaka, więc wstrzymała oddech, z
całych sił starając się nie jęknąć. Schodząc powoli w dół,
kurczowo trzymała się sznura, który ranił jej dłonie. Wreszcie
stanęła na nogach. Poczuła jak do butów wlewa jej się woda i
przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz.
- Fuj
– powtarzała w kółko, usiłując powstrzymać nagłą ochotę
zwymiotowania, kiedy Alex odwiązał linę i odciągnął ją trochę
w bok.
Po
chwili Amy stanęła przy nich.
- Ugh,
co za smród! - jęknęła. Dopiero teraz do Sati dotarło, że
dookoła nich faktycznie unosił się stęchły odór zgnilizny;
zasłoniła nos koszulką, żeby chociaż odrobinę zniwelować ten
nieprzyjemny zapach.
-
Zaraz się przyzwyczaicie – mruknął Alex. - Chodźcie, tu jest
coś na kształt tunelu.
Dookoła
było strasznie ciemno, na szczęście dwa niewielkie światełka
latarek pozwalały im dostrzec, gdzie idą. Sati właściwie cieszyła
się, że nie może zobaczyć wszystkiego, co ich otacza, bo na myśl
o... mieszkańcach tego miejsca (Piękny
eufemizm na te wszystkie robale
– pomyślała z przekąsem) miała ochotę uciec z piskiem.
Wystarczyło jej, że wszędzie dookoła była ziemia, poprzetykana
splątanymi korzeniami i większymi lub mniejszymi kamieniami.
Skupiała się raczej na plecach blondyna, które miała przed sobą
i skuleniu się na tyle, żeby istniała jak najmniejsza możliwość
na stanowienie kuszącego celu dla mieszkańców.
Ich
„spacer” nie trwał nawet pół minuty, ale i tak droga dłużyła
im się niesamowicie. Sati z ulgą przyjęła słowa Alexa, że dalej
nic nie ma. Stanęli i rozejrzeli się dokoła, starając się
oświetlić każdy centymetr ścian.
Znajdowali
się w części, w której tunel rozszerzył się nieco i przybrał
bardziej okrągłoidalny kształt, bo okręgiem tego nazwać się nie
dało, ale kto wymagałby perfekcji od człowieka pracującego w
takim miejscu? Sati schyliła się odrobinę, bo sklepienie było
tutaj naprawdę nisko. Kątem oka zauważyła, że jej przyjaciele
robią dokładnie to samo.
Coś
mignęło w świetle latarki Alexa, którą przeczesywał ściany
tunelu. Trwało to może ułamek sekundy, ale wystarczyło, by
przyciągnąć ich wzrok. W zagłębieniu ściany znajdowała się
drewniana skrzynka z metalowym zamkiem, który najpewniej spowodował
ten krótkotrwały odblask. Jak tylko blondyn wsadził ją pod pachę,
usłyszeli przerażony pisk Amy, która wymachiwała rękami we
wszystkie strony, jakby próbowała coś od siebie odgonić. Sati,
chcąc jej pomóc, natychmiast do niej doskoczyła i, zanim zdążyła
cokolwiek zrobić, poczuła, jak ostry ból przeszywa jej głowę.
Potem straciła przytomność.
-
Sati? Sati, kochanie?
-
Tata? - zareagowała odruchowo na znajomy głos. Szybko skarciła się
w myślach: idiotko, co on by tutaj robił?
Potem
uderzyła ją pewna myśl – tutaj, to znaczy gdzie? Otworzyła oczy
i zdezorientowana rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała w
łóżku, ale nic, co ją otaczało, nie wyglądało znajomo. Pokój,
w którym się znalazła miał szare ściany i okno jeszcze w
starych, drewnianych ramach, w tej chwili przesłonięte białymi,
pionowymi żaluzjami, dzięki którym dokoła panował przyjemny
półmrok. Za otwartymi drzwiami mignęła jej przechodząca
pielęgniarka.
Sala
szpitalna. Dlaczego jestem w szpitalu?
-
Kochanie, jak się czujesz? - Znowu ten znajomy głos.
Blondynka
obróciła głowę i syknęła z bólu, kiedy poczuła, jakby
wewnątrz jej czaszki tysiące bębnów odgrywało melodię wojenną.
Przez łzy, którymi zaszły jej oczy, dostrzegła sylwetkę postaci,
której nie pomyliłaby z nikim innym.
-
Tata? - zapytała z niedowierzaniem. - Co ty tutaj robisz?
-
Marta zadzwoniła do mnie, jak tylko dowiedziała się, że miałaś
wypadek – poinformował ją, wpatrując się w nią z troską. - Co
wam strzeliło do łbów, żeby tam schodzić? Przecież to
niebezpieczne! Mogło nie skończyć się na rozciętej głowie!
No
tak, już pamiętała. Zeszli do studni, bo liczyli na to, że Ramiro
ukrył tam skarb. Alex znalazł jakąś skrzynkę, a Amy zaczęła
krzyczeć i kiedy szarpnęła czymś zwisającym ze sklepienia, Sati
oberwała w głowę, pewnie kamieniem, których tyle tam było.
Musieli ją jakoś przetransportować do Whiton. Ciekawe, jak długo
była nieprzytomna...
- Ach,
jest i moja ulubiona pacjentka!
Do
pomieszczenia wszedł młody mężczyzna w kitlu lekarza i uśmiechnął
się szeroko, widząc, że blondynka już nie śpi. Sati ze
zdziwieniem zanotowała, że skądś go zna, jednak dobrą chwilę
zajęło jej przypisanie do twarzy odpowiedniego imienia. Wreszcie
coś zaskoczyło.
-
Vincent!
Wnuk
właściciela antykwariatu, dzięki uprzejmości którego zdobyli
Pieśń o Cydzie, bardzo się zmienił przez tych kilka
miesięcy. Na plus, ma się rozumieć. Jego skóra nabrała zdrowego,
rumianego odcienia, a sińce pod oczami niemal zniknęły; nie
wyglądał też na tak zmęczonego jak poprzednio.
-
Myślałam, że zostaniesz tylko, żeby załatwić formalności
związane z antykwariatem – zauważyła, z trudem przypominając
sobie jego słowa i to, że był studentem medycyny. - Jesteś teraz
lekarzem?
-
Praktykantem – poprawił ją, świecąc jej latarenką w oczy i
prosząc, by wykonała szereg poleceń. - Taki miałem plan, ale po
wizycie twojej i twojego kolegi nie mogłem się przemóc, żeby tak
po prostu sprzedać miejsce, które dla mojego dziadka było całym
życiem. Najpierw chcę znaleźć odpowiednią osobę, no wiesz,
taką, która nie zniszczy dorobku jego życia. No i w Whiton mieszka
pewna wyjątkowa dziewczyna, która jakimś cudem zwróciła na mnie
uwagę. – Mrugnął do niej psotnie. - A teraz powiedz mi jak się
czujesz.
-
Jakby stado słoni przebiegło mi po głowie – odparła
natychmiast.
-
Reakcja prawidłowa. Poproszę pielęgniarkę, żeby przyniosła ci
leki przeciwbólowe, a lekarz obejrzy cię podczas wieczornego
obchodu. Jeśli badania nie wykażą żadnych nieprawidłowości,
jutro rano będziesz mogła wyjść.
Kiedy
był już w drzwiach, odwrócił się i powiedział:
- A
właśnie, twoi przyjaciele najwyraźniej skończyli już zajęcia w
szkole i nie możemy ich dłużej powstrzymywać przed zobaczeniem
się z tobą. Powiem im, żeby dali wam jeszcze kilka minut, a potem,
mam nadzieję, nie zamęczą cię za bardzo.
Gdy
wyszedł, znowu została sam na sam z tatą.
-
Martwiłem się o ciebie – powiedział z tym swoim melancholijnym
wyrazem twarzy, a Sati coś ścisnęło w żołądku, kiedy
pomyślała, że znowu jest przez nią smutny. - Jesteś na mnie zła
za wysłanie cię do tej szkoły, rozumiem. Nie powinienem był tego
robić wbrew twojej woli, ale niespędzenie ze mną świąt było
okrutnym sposobem, żeby mi to uświadomić.
-
Mówisz to tak, jakbym to ja nie chciała spędzać z wami Bożego
Narodzenia – stwierdziła, może nieco zbyt agresywnie, podnosząc
się na łokciach, ale szybko tego pożałowała, bo ból głowy
wzmocnił się dwukrotnie.
- No
przecież dzwoniłaś – odpowiedział zaskoczony, wiercąc się
niespokojnie na drewnianym krześle obok łóżka. - Powiedziałaś
Mandy, że zamierzasz zostać w szkole, a kiedy dzwoniłem, żeby cię
przekonać, nie odbierałaś moich telefonów.
Sati
poczuła jak gotuje się w niej krew. Mogła się tego spodziewać,
dobrze wiedziała, że macocha jej nie znosi. Zacisnęła zęby, żeby
nie powiedzieć przy tacie kilku niecenzuralnych słów.
-
Zadzwoniłam zapytać, kiedy po mnie przyjedziesz – wyjaśniła,
zaciskając pięści z całych sił; kto wie, co by zrobiła tej
francy, gdyby tu była. - Mandy powiedziała, że postanowiliście
świętować beze mnie, bo zakładacie nową rodzinę, w której dla
mnie nie ma już miejsca.
- CO
TAKIEGO? - zapytał ojciec ze wzburzeniem. - Jak ona mogła ci coś
takiego powiedzieć?! Jak mogłaś w coś takiego uwierzyć?!
- To
naprawdę tak cię dziwi? - Sati specjalnie zaakcentowała
drugie słowo; dla niej nienawiść macochy była oczywista, sądziła,
że ojciec też ją widział. - Tato, ona mnie nie cierpi od samego
początku! Wiem, że pomogła ci się pozbierać po śmierci mamy,
ale nigdy nie uwzględniała mnie w swoich planach. Nigdy.
Drzwi
otworzyły się na oścież i do środka weszła pielęgniarka,
postukując cicho niewielkimi obcasami. Podała Sati dwie tabletki,
które dziewczyna natychmiast popiła szklanką wody, z ulgą
uświadamiając sobie, że łupanie w głowie niedługo ustanie.
Kobieta
minęła w drzwiach czwórkę rozemocjonowanych nastolatków, którzy
nie byli pewni, czy wolno im przekroczyć próg. Dopiero kiedy Sati
im pomachała, z uśmiechem rzucili się w jej stronę, przekrzykując
jeden drugiego tak, że blondynka nie mogła zrozumieć ani jednej
wypowiedzi.
-
Naciesz się przyjaciółmi – powiedział nadzwyczaj opanowany
tata, zbierając się do wyjścia – bo jak tylko skończy się rok
szkolny, zabieram się do domu. Ostatnią klasę skończysz w
poprzedniej szkole. Bez dyskusji – dodał, widząc oburzenie córki.
Kiedy
wyszedł, w pomieszczeniu zapadła cisza; żadne z nich nie
wiedziało, jak ma zareagować na taką wiadomość. Sati,
postanowiwszy, że porozmawia z ojcem, zadała nurtujące ją od
jakiegoś czasu pytanie.
- Co
było w skrzynce?
Pozostali
spojrzeli po sobie z konsternacją.
-
Klucz, który znalazłaś w ścianie, idealnie pasował do tamtego
zamka – wyjaśnił jej Alex. - Mam nadzieję, że nie gniewasz się
na nas za zabranie go.
Amy
wyciągnęła z brązowej torby srebrny łańcuszek z zawieszonym na
nim kluczykiem oraz pergamin i podała blondynce oba przedmioty.
Wisiorek natychmiast wylądował z powrotem na jej szyi, a pergamin
po rozwinięciu okazał się być wiadomością od Ramira, a nie
mapą, jak na początku założyła Sati.
-
Ayer... – zaczęła odczytywać na głos, ale Jasmine
przerwała jej, prosząc:
-
Mogłabyś od razu tłumaczyć? Nie mamy pojęcia, co tam jest
napisane.
Blondynka
przeczytała tekst trzy razy, upewniwszy się, że wszystko rozumie,
chociaż tusz w kilku miejscach był tak wyblakły, że musiała się
domyślać, jakie słowa zapisał tam Cortez.
Treść wiadomości nie pozostawiała złudzeń.
-
Wczoraj dotarły do mnie wiadomości o zatopieniu niedaleko stąd
hiszpańskiego statku – przetłumaczyła. - Oznacza to, że
korsarze zwyciężyli; na szczęście, dzięki pomysłowi Kapitana
skarb nie dostał się w ich brudne łapska. Obawiam się jednak, że
nie jest tutaj bezpieczny; będą go szukać. Postanowiłem się go
pozbyć, by nie dostał się w niepowołane ręce. Jedynie
Astrolabium, najcenniejszy Skarb Kapitana, pozostawiam w miejscu, z
którego nikt, nawet najbardziej plugawy chrześcijanin, nie odważy
się go zabrać. W nadziei, że jednak ktoś przeżył, pozostawiam
wskazówki, które doprowadzą do tego listu oraz Skarbu Kapitana.
Kimkolwiek jesteś, jeśli to czytasz, proszę, powiedz Hiszpanii, że
pozostałem wierny rozkazom mojego Kapitana do końca”.
-
Czyli... skarbu nie ma? - zapytał James. Do poszukiwań dołączył
jako ostatni i właściwie nie wykazywał zbytniego entuzjazmu, ale
najwyraźniej i jego musiała skusić wizja bogactwa.
-
Wygląda na to, że wszystko, co z niego zostało, już mamy –
mruknęła w odpowiedzi blondynka, oddając Amy pergamin i układając
się wygodniej na poduszkach. Ziewnęła szeroko; widać leki
zaczynały już działać, bo ból głowy odszedł w niepamięć.
Miała wrażenie, że powinna czuć ogarniające ją rozczarowanie,
ale ono jakoś nie przychodziło; będzie jeszcze czas, żeby się
tym przejmować.
- I
jesteś pewna, że nie napisał tam niczego, co byłoby kolejną
wskazówką? - Szatynka wyglądała jakby właśnie zabrali jej
sprzed nosa ulubioną zabawkę.
-
Głucha jesteś? Przecież powiedziała, że pozbył się skarbu –
zirytowała się czerwonowłosa.
-
Dajcie spokój – uciszył je Alex i wskazał na zaspaną blondynkę.
- Pogadamy o tym jutro.
James
zawahał się przez chwilę, ale nie dołączył do reszty.
-
Idźcie – powiedział. - Dogonię was.
Kiedy
usłyszał, jak drzwi zamykają się za Alexem i dziewczynami,
przysiadł na skraju łóżka.
- Więc
już nie wrócisz? - spytał spokojnie.
- Nie,
chyba nie. - Sati wpatrywała się w niego spod półprzymkniętych
powiek.
-
To... wiesz, cieszę się, że pogodziłaś się z ojcem, naprawdę,
ale...
...co
z nami? - niewypowiedziane pytanie zawisło w powietrzu.
- Jim?
- zapytała sennym głosem.
- Hm?
- Spojrzał na nią z nadzieją, licząc na to, że zrozumiała, co
chciał powiedzieć.
-
Przepraszam, leki zaczynają działać i trudno mi się skupić na
tym, co mówisz – mruknęła cichutko, zasłaniając usta kołdrą,
kiedy po raz kolejny nie udało jej się powstrzymać ziewnięcia.
Przygryzł
wargę, walcząc z samym sobą.
- To
nic, Sati, kolorowych snów.
Wpatrywał
się jeszcze przez chwilę w jej rozluźnioną, śpiącą twarz, a
następnie odgarnął jej za ucho jedno z niebieskich pasemek,
którego kolor, pomimo zapewnień na opakowaniu, nie zszedł po kilku
myciach. Nawet nie zdążył jej powiedzieć, jak uroczo według
niego wyglądała w tak nietypowym kolorze włosów.
Pochylił
się nad nią i złożył czuły pocałunek na jej czole, a następnie
wyszedł na korytarz, cicho zamykając za sobą drzwi.
Komentarz będzie bardzo płaczliwy i pełen żalu.
OdpowiedzUsuńAle jak to koniec? ;( Jak to? ;(
I jak to: nie ma skarbu?! Ty intrygancie jeden! Ale w sumie coś takiego przeczuwałam, kiedy powiedziałaś mi, że zakończone wcale nie jest takie jednoznaczne ;D Aż się dziwię, że nie są wkurzeni, że tyle naszukali się na marne... chociaż to była niezła przygoda. Astrolabium też się na nic nie przydało, a zdobycie go przecież kosztowało dziewczyny spotkanie z pająkami xD
A co się właściwie stało Sati? Oberwała tym kamieniem, tak?
No i dobrze, że jej ojciec wreszcie się o wszystkim dowiedział. Mam nadzieję, że kopnie tą głupią krowę raz, a dobrze xD
A co z nimi? Znaczy, z Sati i Jamesem? Powiesz mi? <3 A może to będzie w epilogu? *_*
Mamma mia, jaki krótki ten komentarz i wcale nie taki płaczliwy O.o Ale za to pełen emocji xD
Dlacego jusz koniec? :(
To nie koniec, jeszcze epilog :P
UsuńA no tak to. Nie chciałam, żeby był całkowity happy end, więc padło na skarb. Są trochę zirytowani, ale świetnie się bawili podczas poszukiwań, więc nie mają czego żałować.
Tak, Amy poczuła korzeń, wystraszyła się, szarpnęła nim i na Sati spadł kamień. Bałam się, że to nie będzie jasne, ale najwyraźniej da się domyślić ^^
Reszta problemów rozwiąże się w epilogu, więc nie pisnę ani słówka, żeby nie psuć niespodzianki.
Emocje są fajne ^^
Bo jestem okropna i szybko się nudzę, dlatego :P
Epilog to już będzie taki ostateczny koniec :(
UsuńNic nie napisałaś o korzeniu, więc wolałam się dopytać, czy czegoś nie przeoczyłam :) A była taka nutka grozy, że tam ktoś jest i ich napadł.
No cóż, nie powinnam mieć do Ciebie żadnych pretensji, bo też się cholernie szybko nudzę... i to nawet szybciej -_-
Pozostaje mi czekać na Atenorię *_*
No chyba że napiszę tę kontynuację, o której ci wspominałam ;)
UsuńTak, zaatakował ich żyjący w studni wampir Ramiro, brat bliźniak ducha Ramira xD
O właśnie. A ja chcę Bogina, Turniej albo Blacka. I to natychmiast ^^
No cóż, prolog przeczytałaś, połowę 1 rozdziału w częściach też... Chyba nie masz na co czekać :P
Napisz *_* Ale po Atenorii ^^
UsuńOj tam, mógł się tam czaić jakiś potworek xD
Mam na co czekać. Na publikację! I też chcę Bogina, Turniej albo Blacka, ale nic na to nie poradzę... xD
Po Atenorii miałam pisać to lekkie opowiadanie o czarownicy i kocie ;)
UsuńStrzyga gustująca w dzieciach na przykład xD
No dobra, CZYTELNIKU, zgodzę się ^^
Ja będę kopać, żeby można było coś na to poradzić :P
Witam, Twój blog został oceniony na www.oceny-legilimens.blogspot.com, zapraszam!
OdpowiedzUsuńPrzy okazji, proszę o wybaczenie, bo o dodaniu kolejnego rozdziału opowiadania dowiedziałam się po publikacji oceny. Mam nadzieję, że nie będzie to dla Ciebie problemem...
UsuńO nie... Myślałam,ze znajda coś wiecej.,, albo ze chociaż James bedzie miał szanse na serio poderwać sati... Ja rozumiemjej ojca, ale musi zrozumieć, ze sati ma przyjaciół, prada? Mam nadzieje, ze przedstawisz takawersje wydarzeń w epilogu
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuję z takim opóźnieniem, ale pierwszy tydzień na uczelni miałam tak zakręcony, że dopiero w weekend znalazłam czas na ogarnięcie się, a i tak muszę jeszcze przygotować prezentację.
OdpowiedzUsuńAle wracając do rozdziału. Szczęka opadła mi do ziemi i nadal tam jest, bo nie może jakoś wrócić na swoje miejsce. Nigdy by mi nawet przez myśl nie przyszło, że nie będzie żadnego skarbu (chyba że to astrolabium okaże się nie wiadomo jak cenne, ale raczej w to wątpię). Nie spodziewałam się wielkich skrzyń ze złotem i klejnotami, ale myślałam, że będzie coś jeszcze, cokolwiek.
Tak też myślałam, że to ta jędza doprowadziła do takiego obrotu zdarzeń. Aż szkoda, że Sati nie odebrała w święta telefonu od ojca. Ale dobrze, że teraz sobie to wyjaśnili. Mam jednak nadzieję, że w kwestii szkoły pozwoli zdecydować córce, szczególnie, że tutaj ma przyjaciół i w ogóle.
I podziwiam ich, że tak weszli do tej studni, ja bym na zawał padła, bez względu na to jakie skarby mogłyby tam na mnie czekać.
Pozdrawiam serdecznie :)