27 lipca 2012

Rozdział 6 - Przedświąteczne przygotowania

Przestałam walczyć ze zdaniami wielokrotnie złożonymi. Wygrały, spuściwszy mi łomot. Mapa zbliża się powoli ku końcowi; w każdym razie już bliżej niż dalej. 

~ * ~

Im bardziej Sati chciała zapomnieć o zbliżającym się Bożym Narodzeniu, tym mniej było to możliwe. Już od tygodnia nauczyciele wypytywali o świąteczne plany swoich podopiecznych, a i oni sami nie stronili od tematu, w każdej wolnej chwili wymieniając prezenty, które spodziewali się w tym roku dostać lub komuś wręczyć. Sama Sati, dowiedziawszy się, że nie wróci do domu, wepchnęła na dno szuflady dwa małe, nieozdobione pakunki i przykryła je niedbale stertą kolorowych koszulek, starając się o nich w ogóle nie myśleć; świadomość, że kupiła prezent nawet tej francy, tylko ją rozjuszała.   
Teraz jeszcze te choinki i girlandy zwisające, zdawać by się mogło, zewsząd. Sati rozwijała kolorowe lampki, które miały rozświetlić drzewko w jadalni, kiedy podeszła do niej wysoka blondynka – Milly? Molly? – z trzeciej de.
- Dostałaś już listę? – zapytała.
No tak, spis osób zostających na święta w internacie. Pokręciła głową i sięgnęła po kartkę. Było na niej kilkanaście nazwisk; przeleciała po nich szybko wzrokiem i utknęła na dłużej przy przedostatnim. Poczuła jak w gardle rośnie jej wielka gula. James…
Chudy rudzielec, który nagle wyrósł nie wiadomo skąd, poprosił o listę, więc szybko nabazgrała swoje nazwisko, znalezionym obok długopisem i puściła ją dalej w obieg.
To James zostaje?
Ich ostatnie spotkanie trudno było jakoś określić. Jak on mógł ją pocałować? I, co ważniejsze, dlaczego ona to odwzajemniła? Przecież to nie tak, że coś do niego czuła. To Jasmine… Cholera, to Jasmine go lubiła! A ona się z nim całowała. Niech no tylko Jaz się dowie…
Fakt, że szybko się opamiętali i uznali wszystko za chwilę słabości wywołaną przygnębiającymi wspomnieniami, wcale nie poprawiał jej humoru, ani nie zmieniał panującej pomiędzy nimi niezręcznej atmosfery. Od trzech dni starała się go unikać, co było nieco trudne, zważywszy na to, że chodzili do jednej klasy i jedli posiłki przy wspólnym stole, a ich pokoje znajdowały się na tym samym piętrze. 
            Jakby tego było mało, James właśnie wszedł do czytelni, w ostatniej chwili uchylając się przed wieńcem ze sztucznych roślin, udrapowanym na kształt festonu, przyczepionym do nadproża. Gdy dostrzegł Sati stojącą obok fotela z naręczem poplątanych lampek, uśmiechnął się zniewalająco. Dziewczyna poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca, więc przycupnęła w przepastnym siedzisku, stojącym tyłem do wejścia – ktoś odepchnął je w kąt, potrzebując miejsca na choinkę – modląc się w duchu, by Jim do niej nie podszedł. Sati nie wiedziała, jak się przy nim zachować od momentu, w którym ogarnęło ją irracjonalne wrażenie, że na jej czole ktoś napisał czerwonym markerem „całowałam się z Jamesem”. Odczucie było tak silne, że tylko tego dnia zdążyła przejrzeć się w lustrze już dwa razy.
Nagle Jaz rzuciła się w stronę bruneta z radosnym okrzykiem, prosząc, by pomógł jej zawiesić bombki tam, gdzie jej nie pozwalał na to wzrost; chłopak zerknął szybko w stronę blondynki, ale dał się grzecznie poprowadzić ku wielkiemu, zielonemu świerkowi, który roztaczał w pomieszczeniu przyjemny, leśny zapach.  
Kołtun światełek powoli się zmniejszał, więc, gdy Sati dojrzała kątem oka, jak ktoś w czerwonych baletkach zbliża się, lawirując między tymi leżącymi na podłodze, warknęła, by uważał. Okazało się, że intruzem była szczerząca się od ucha do ucha Amy. Złapała za drugi koniec kabli – ten rozwiązany – i bezczelnie udawała, jakoby pomagała.
- To jak? Przekonana na mały seansik? – spytała przyciszonym głosem. Sati posłała jej ostrzegawcze spojrzenie. – No wiem, wiem, ale przemyśl to dobrze. Święta zbliżają się wielkimi krokami, jeszcze zatęsknisz za emocjami.
Blondynka zacisnęła usta w cienką linię. Nuda, kiedy będzie musiała podwoić wysiłki, żeby uniknąć Jima? Jasne…
- Alex się na nas gapi – wypaliła ni stąd, ni zowąd czerwonowłosa.
Nim Sati się obejrzała, chłopak zdążył już odwrócić wzrok i zająć się rozpakowywaniem ozdobnych łańcuchów.
- Jesteś pewna? – zapytała. Trudno jej było uwierzyć, że Alex im się przygląda, skoro przez trzy i pół tygodnia dokładał wszelkich starań, by je ignorować.
Amy wzruszyła ramionami i odeszła. Sati spoglądała za siebie jeszcze kilka razy, ale nie potrafiła przyłapać go na gorącym uczynku. W końcu zapomniała o całej sprawie, gdyż po rozplątaniu lampek, znalazło się jeszcze osiem zestawów, którymi nikt oprócz niej nie chciał się zająć.
Kiedy już udało się uporać ze świątecznymi dekoracjami, a choinki rozświetliły pomieszczenia delikatnym blaskiem, Sati skierowała się do pokoju, walcząc ze sobą na schodach, by nie położyć dłoni na poręczy, którą oplatały złote światełka.
W pokoju Jasmine wprowadziła kilka zmian. Na biurku ustawiła niewielką choineczkę z ciemnoniebieskimi wstążkami, które odcieniem pasowały do lampek owiniętych wokół prętów wezgłowia jej łóżka. W oknie nie było już firanki, za to siedem granatowobiałych bombek (które według Sati wyglądały, jakby ktoś oblał je lukrem) zawieszonych na nitkach różnej długości, a na komodzie obok kosmetyków stał zezowaty Mikołaj („On wcale nie ma zeza!” – broniła go później szatynka). Jej współlokatorka po prostu uwielbiała święta.
Problem polegał na tym, że Sati niekoniecznie, a jej strona wyglądała dokładnie tak samo.
- Och, Sati, dobrze, że jesteś – wykrzyknęła Jaz, dostrzegłszy ją w lustrze. – Chciałam kupić prezent dla Jamesa, ale zupełnie nie wiem, co mogłoby mu się spodobać. Pomożesz mi coś wybrać w Whiton?
Dziewczyna, której podoba się chłopak, z którym całowała się Sati, prosi ją, żeby pomogła jej wybrać prezent dla niego. Niezły początek dla telenoweli; oby ich też czekało szczęśliwe zakończenie.
- Wiesz… Nie znam go za dobrze. Lepiej poproś kogoś innego, Alexa na przykład. Albo Amy. Kogokolwiek. Wszyscy znają go lepiej niż ja – spanikowała. Właśnie męczyła się, usiłując zdjąć światełka, niestety, wszystko wskazywało na to, że Jasmine uczęszczała na kurs węzłów żeglarskich.
Jaz, nie przerywając pudrowania kolejnych części twarzy, powiedziała:
- Alex przestał się do mnie odzywać, a Amy doradzi mi jakieś gotyckie coś z tego jej głupiego sklepu; zostajesz tylko ty. – I dodała od niechcenia: - A właśnie, znalazłam coś w tej okropnie starej książce. Jest w biurku. Zaznaczyłam stronę.
Sati natychmiast przestała się siłować z kablami i wyciągnęła El Cantar de mio Cid z szuflady. Otworzyła na zaznaczonej różową zakładką stronie i… nic.
            - Tusz jest już starty. Włącz lampkę i pochylcie się. Linie są tu i tu – wytłumaczyła Jasmine, stukając palcem w dwa słowa, kiedy już dołączyła do nich Amy. Sati chciała iść jeszcze po Alexa – skąd inąd był to przełom w poszukiwaniach –  ale czerwonowłosa ją powstrzymała („zostaw go, sam zrezygnował”).
            Okazało się, że Jaz miała rację. Pod odpowiednim kątem można było dostrzec wyblakłe resztki kresek pod słowami asilo i salvación.
            - Znalazłaś je jeszcze gdzieś indziej? – zapytała Amy.
            - Nie – odpowiedziała szatynka, czesząc włosy. Najwyraźniej prawdopodobne odkrycie kolejnej wskazówki nie było dla niej na tyle istotne, by zaniedbać swoją wieczorną toaletę, na wypadek konfrontacji z Jimem.  – Ale mogłam coś przegapić.
            - Na wszelki wypadek załóżmy, że te dwa słowa nie są pełną wskazówką, ale póki co muszą nam wystarczyć – powiedziała Sati i szybko dodała: – Asilo znaczy azyl, a salvación zbawienie.
            - Pomyślmy… - zaczęła Amy, podkładając sobie poduszkę pod głowę. – Azyl to bezpieczne miejsce. Pewnie chodzi o to, że reszta podkreślonych słów ma wskazywać, gdzie coś jest ukryte. Myślicie, że to już chodzi o sam skarb? – Ta myśl wyraźnie ją ożywiła.
            - Pewnie nie – odparła blondynka, w zamyśleniu świecąc lampką na kolejne strony Pieśni o Cydzie. – Sądzę, że trzy wskazówki to za mało, przecież musiało mu zależeć na tym, żeby skarbu nie odnalazł byle kto.
            - No a co ze zbawieniem? Chrześcijaństwo, Bóg, dusza, niebo… Coś jeszcze wam się kojarzy? – zapytała Jasmine, zapalając światełka na wezgłowiu łóżka. Na twarz Amy padła niebieska poświata, która sprawiła, że przez chwilę wyglądała jak istota nie z tej ziemi. Jak nimfa wodna albo anioł.
            - Anioł? Masz na myśli ten posąg w Whiton? – zapytała Amy, unosząc się odrobinę; wtedy Sati zdała sobie sprawę, że ostatnie słowo wypowiedziała na głos.  
            - Nie jest to szczyt dedukcji, ale w tej chwili nie mamy innego tropu – stwierdziła Jaz, po czym bezczelnie wyszczerzyła się do Sati – Czyli jednak pomożesz mi jutro wybrać prezent.
            - Jaki prezent? Dlaczego ja nic o tym nie wiem? Też chcę – spytała Amy, co spowodowało burzliwą wymianę zdań między nią a Jasmine, którą blondynka zignorowała, przypatrując się oświetlonym kartkom książki.

            Spadała. Nie bała się, wręcz przeciwnie ogarniał ją błogi spokój, którego pragnęła od wielu tygodni. Jej myśli ulatywały gdzieś wysoko, ponad jej umysł. Nagle przeszył ją ostry ból, promieniujący na całe ciało, tak, że trudno było określić, skąd pochodzi. Wzięła głęboki oddech, ale płuca wypełniły się wodą. Chciała pluć i kaszleć, to jednak tylko pogarszało jej stan. Nie mogła ruszyć żadną kończyną, choć próbowała wierzgać z całych sił. Brakowało jej powietrza. Kolejne próby oddychania tylko wszystko pogarszały. Jej umysł zasnuła mgła, biała i gęsta. Ostatkami sił poczuła, że znowu opada. Tym razem było inaczej: łagodniej, powolniej. Aż otuliła ją ciemność.

            Sati obudziła się, gwałtownie próbując zaczerpnąć tchu. Już od dawna nie miała tych koszmarów; dlaczego wróciły właśnie teraz? Rozejrzała się po pokoju, ale nie zauważyła nic bardziej niepokojącego od zezowatego Mikołaja na komodzie. Uniosła prześcieradło i zajrzała pod łóżko. Bariera z soli wciąż tam była. Co więc się stało?
            Według elektronicznego zegarka stojącego na biurku była trzecia czterdzieści siedem. Sati westchnęła ciężko; nie czas teraz na takie rozważania. Przewróciła się na drugi bok i zapadła w niespokojny sen, który niedługo potem przerwała Jasmine, szykując się na pierwszą lekcję. Sati poleżała jeszcze chwilę z zamkniętymi oczami, ale, nie chcąc podpaść Hicksowi, również musiała się zbierać.
            Kiedy piętnaście po ósmej, szósty raz z kolei usiłowała powstrzymać się przed ziewnięciem, pomyślała, że niektórzy nie nadają się do układania harmonogramów albo planów zajęć; historia o tak wczesnej porze była okropnym pomysłem. Z drugiej strony dwie kolejne matematyki, dwa angielskie i jeszcze jedna historia wcale jej nie rozbudziły. Ba, nawet cappuccino wypite jednym duszkiem na przerwie nic nie pomogło. Zaczęła powoli odżywać dopiero podczas obiadu, dzięki drugiej, tym razem mocniejszej, kawie. Zewsząd dochodziły ją fragmenty rozmów; ktoś narzekał na nową anglistkę, jeszcze ktoś inny radził się w sprawie pracy domowej z chemii, Jasmine plotkowała z jakąś dziewczyną na temat nowej torebki, a James i Alex rozmawiali o samochodach.     
            - Gadałam z Jaz – powiedziała jej na ucho Amy. – Przy bramie o siódmej.
            Blondynka skinęła na znak, że się zgadza. Plan był następujący: udać się do miasta pod pretekstem zakupu prezentu dla Jima (Jasmine za nic w świecie nie chciała odpuścić), zaczekać, aż ludzie pochowają się w swoich domach i sprawdzić anioła.
Do Whiton dotarły wpół do ósmej. Kilkoro starszych ludzi spacerowało po głównej alei, korzystając z wieczornego chłodu, który dawał chwilę wytchnienia po upalnym popołudniu. Sati zarzuciła na ramiona cienki sweter, spoglądając na młodą parę siedzącą na podwyższeniu posągu. Zabawne, nie wiedzą, że być może wskazówkę prowadzącą do skarbu mają tuż pod nosem – przemknęło jej przez myśl.
            Jasmine pociągnęła je za sobą do sklepu z odzieżą. Korzystając z wolnej chwili, kiedy szatynka buszowała między półkami i wieszakami, Amy pomachała przez wielkie okno do rudej kwiaciarki z naprzeciwka, która właśnie znosiła do środka wystawione przed budynkiem wazony z kwiatami.
            - Co powiecie na to? – zapytała szatynka, pokazując im całkiem ładną koszulę w granatową kratę.
            - Przecież James nie nosi koszul – odpowiedziała Amy. Sati spróbowała przypomnieć sobie moment, w którym Jim miałby na sobie coś eleganckiego; nie potrafiła jednak przywołać ani jednego momentu w ciągu ostatnich czterech miesięcy.
            - No tak – przyznała Jaz – ale faceci w koszulach są tacy seksowni. Do tego jeszcze krawat… O, tamten będzie idealny! – Popędziła w kierunku odpowiedniego wieszaka.
            - Powodzenia z wciskaniem w to Jima – mruknęła Amy.
            Kilka zmian zdania odnośnie kroju i koloru koszuli później, dziewczynom udało się przekonać Jasmine, że warto zajrzeć do innych sklepów, gdzie być może znajdą coś, co spodoba się nie tylko jej, ale i Jamesowi, do którego koniec końców ten prezent miał trafić. W rezultacie wylądowały w dwóch podobnych butikach, gdzie Jaz wynajdywała coraz to nowe (i coraz bardziej podobne do siebie według Sati) koszule. Po półgodzinie musiały niemal siłą odciągać szatynkę od stoiska z jasnoróżową odzieżą przeznaczoną dla mężczyzn, ponieważ tłumaczenia, że James nigdy w życiu nie chciałby nawet szturchnąć patykiem czegoś, co miało taki kolor, zawiodły. Część sklepów była już zamknięta, za co Sati podziękowała w duchu bliżej nieokreślonemu bóstwu; skracało to czas męki podczas „polowania” na prezent i oczekiwania na sprawdzenie nowego tropu.
Po drodze do zegarmistrza, którego odwiedzenie zaproponowała Amy, Sati przystanęła na chwilę przy wystawie sklepu z antykami. Wśród zakurzonych lamp i różowożółtego zestawu porcelany leżał mały model samochodu. W otoczeniu lusterka ze złotą ramą i srebrnej, elegancko zdobionej cukiernicy, jego czerwony kolor wyglądał wyjątkowo soczyście, kontrastując z białą tapicerką; miał składany dach i zapasowe koło umieszczone na bagażniku.
- Na co patrzysz? – zapytała Jasmine, zaglądając jej przez ramię.
- Nie myślałaś, żeby kupić mu coś takiego? – Sati wskazała na miniaturkę. – Ma przecież całą półkę takich samochodzików.
            - Nie kupię mu zabawki, nie jest już dzieckiem. – Skrzywiła się i pociągnęła blondynkę w stronę budynku z drewnianym szyldem Wilson&Smith, który zaskrzypiał przy mocniejszym podmuchu wiatru.
Gdy przekroczyły próg, ich oczom ukazały się ściany od góry do dołu zapełnione zegarami. Drewniane z pięknie wyrzeźbionymi zwierzątkami, inne wzorzyste, jeszcze inne z kolorowymi postaciami z bajek, kolejne elektroniczne, a nawet kilka z kukułką; były tam wszystkie rodzaje zegarów, jakie Sati kiedykolwiek w życiu widziała. Całości dopełniało równomierne cykanie wskazówek.
- W czym mogę pomóc? – Zgarbiony staruszek wychynął zza drzwi, które blondynka wzięła najpierw za wielki zegar z wahadłem. Szedł w ich stronę powoli, utykając na lewą nogę, i marszczył brwi, jakby trudno było mu je dostrzec.
- Dzień dobry. Szukamy zegarka dla kolegi – inicjatywę przejęła Amy, ponieważ Jaz już stała przed szklaną gablotką z eleganckimi zegarkami i krzywiła się niemiłosiernie.
- Za brzydki, za mały, zbyt kobiecy, za wielki – mamrotała pod nosem, odrzucając kolejne cudeńka.  
- Widzę, że trafiła mi się wybredna klientka. Wybornie, wybornie! – wykrzyknął radośnie, zacierając ręce i poczłapał na zaplecze. Wrócił, niosąc kilka jasnych pudełeczek.
- Przywieźli je przed chwilą – wyjaśnił, wciskając na nos okulary ze szkłami grubości denek od butelek. - Miałem włożyć je do gablotki jutro z samego rana, ale skoro trafiła mi się tak urocza klientka, która w dodatku zna się na rzeczy, nie mogłem pozwolić, by wyszła stąd niezadowolona.
Rozłożył pięć pudełeczek obok siebie i otwierał je jedno po drugim. Przy trzecim Jasmine wzięła głęboki oddech.
- Ten! – Wskazała na srebrny zegarek z okrągłą tarczą, którą okalała czarna obramówka; wewnątrz, pod wskazówkami w kształcie fikuśnych strzałek, znajdowała się jeszcze jedna, mniejsza, tarcza. – Ten i żaden inny!
- Widzę, że panienka ma dobry gust – powiedział szeroko uśmiechnięty sprzedawca. – To zdecydowanie najładniejszy okaz z całej kolekcji, niestety, jest też bardzo drogi…
- Cena nie gra roli, proszę zapakować.
Staruszek pokuśtykał na zaplecze, a dziewczyny spojrzały na szatynkę ze zdziwieniem.
            - Jaz, to nie za dużo jak na prezent świąteczny? – ostrożnie zapytała Sati.
- Oczywiście, że nie. James zasługuje na wszystko, co najlepsze – obruszyła się Jasmine. – Jak już zostaniemy parą, to on też będzie kupował mi takie prezenty.
Sati chciała powiedzieć coś jeszcze, ale przygryzła wargę, rezygnując. Całe te zakupy i superdrogi zegarek tylko umocniły ją w przekonaniu, że Jaz naprawdę zależy na Jamesie, a ona musi być okropną przyjaciółką, skoro pozwoliła mu się pocałować. Bo to on ją pocałował! A ona… ona nie zrobiła nic, żeby go powstrzymać.
Westchnęła ciężko i poczłapała za dziewczynami do wyjścia, uprzednio żegnając się ze sprzedawcą. Mężczyzna zaraz po ich wyjściu przekręcił starą, pożółkłą tabliczkę, która teraz głosiła „zamknięte”.
Żeby wrócić do posągu, musiały przejść mniej więcej jedną czwartą całego Whiton. Pokonując tę drogę, zauważyły, że większość sklepów jest już zamknięta, a światła w wielu domach są pogaszone. Alejkę oświetlały wyłącznie wysokie latarnie pochylające się nad ulicą. Sati owinęła się ciaśniej swetrem i zerknęła na telefon. Było już po dziesiątej. Jakieś dwadzieścia minut później, stanęły przed kamiennym aniołem.
- Dobra, to co teraz? – zapytała Amy.

14 komentarzy:

  1. Nagłym urwaniem tego rozdziału zagwarantowałaś sobie, że będę Cię męczyć i zrzędzić, co dalej i o co chodzi z tym aniołem xD
    Kurczę, ale Sati ma poczucie winy. A Jasmine musi naprawdę lubić Jima, skoro mu takie prezenty kupuje ;) Mogła mu kupić tę jasnoróżową koszulę, byłoby śmiesznie ^^ A Sati w końcu wróci po to autko, prawda? No i zezowaty Mikołaj musi być straszny -_-
    Swoją drogą, to skąd Jaz rozkminiła, że tekst w książce dotyczy skarbu? Dobrze zrozumiałam, że tam była niby pusta strona, bo atrament wyblakł, ale coś tam jednak było widać? ^^
    No i co. Dalej nie umiem pisać komentarzy. Widać moja grafomania tego nie dotyczy ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Margaux - jak to poważnie brzmi ^^
      Jeśli będziesz jeszcze kopać, to proszę bardzo, masz wolną rękę. Możesz zacząć od jutra ;)
      No nie wiem, nie wiem. Wróci? :>
      Wiedziałam, że opisy w tym rozdziale są jakieś dzikie. Tam chodziło o to, że strona wygląda całkiem normalnie, ale atrament już trochę zbladł. W bodajże 4 rozdziale, zaraz po tym, jak książka trafiła w ich łapki, napisałam, że dziadek Vincenta włożył w Pieśń o Cydzie wiele pracy, m.in. poprawiając atrament w miejscach, w których był już prawie niewidoczny. Nie wpadł jednak na to, że jakieś wyrazy (asilo, salvación ) mogą być dodatkowo podkreślone i ich nie poprawił. Ramiro podkreślił słowa, które razem miały być wskazówką. Wytłumaczyłam to w miarę zrozumiale, czy znowu zawiodłam? xD
      Dajże już spokój tej twojej grafomanii :P

      Usuń
    2. Teraz już rozumiem! Ale wiesz, że ja jestem głupia i do mnie trzeba trzy razy ;D
      No tak, w końcu jestem już (khe, khe) poważną panią studentką... Dobry dowciap, nie? xD
      Wróci po samochodzik!
      Kopać zaczynam nawet od dziś. A może zrobisz romans między Sati a Jimem? xD I ja jestem dumna ze swojej grafomanii ;]

      Usuń
    3. Trzy razy to moja najulubieńsza liczba, więc mogę się akurat tyle razy powtarzać ^^
      No ta poważna pani studentka, to faktycznie dobry dowciap :P
      Zobaczymy, co z tego wyjdzie w praniu, w każdym razie jakoś to rozwiązać muszę xD
      Skoro jesteś dumna, to przestań narzekać :P

      Usuń
    4. Ja nie narzekam! To jest samokrytyka xD

      Usuń
  2. Świetny rozdział. Ciekawe o co chodzi z tym posągiem... Nie musi mieć aż takiego poczucia winy bo takie rzeczy się zdarzają, musi z nim teraz po prostu pogadać na spokojnie o tym. Czekam na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, nowy czytelnik <3 O co chodzi z tym posągiem okaże się już na początku następnego rozdziału :)
      No cóż, Sati niełatwo przychodzi nawiązywanie przyjaźni, więc, kiedy już je zyskała, nie chciałaby ich stracić. Szczególnie Jaz, która - jako jej współlokatorka - może zamienić jej życie w prawdziwe piekło.

      Usuń
  3. No właśnie, co teraz? :P
    Wiesz, gdybym miała Sati ocenić tylko na podstawie tego jedynego rozdziału, to moje zdanie o niej zmieniłoby się diametralnie. W tym rozdziale było mnóstwo czasem nużących, ale takich pospolitych wydarzeń, a Sati (przez całość) zachowywała się dosyć naturalnie, co mi się bardzo podoba.
    Za to troszkę jestem zawiedziona Jasmine. Zabrakło mi tego jej optymizmu, ale patrząc w konwencji całego utworu, można uznać, iż taka bardziej "wyważona" Jasmine tutaj akurat była potrzebna.
    Rozdział całkiem dobrze napisany, mimo wszystko "nie wlókł się", ale radzę Ci popracować nad przecinkami i innymi znakami przystankowymi. Jakoś tak dziwnie się czytało, zachowując do tego, cóż wskazały znaki. Chociaż najgorzej też nie było.
    Całuję i pozdrawiam!:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, nie w każdym rozdziale akcja może gnać na łeb, na szyję, chociaż, uwierz mi, bardzo bym tego chciała. Mogę tylko obiecać, że w następnym rozdziale się poprawię. A Sati z założenia miała być takim normalnym człowieczkiem, pośród tych wszystkich oszołomów :)
      Przecinki to moja pięta achillesowa. Cały czas nad nimi pracuję, ale niektórych zasad po prostu nie rozumiem i nie umiem zastosować. Jednakże staram się, jak mogę. No i zgłosiłam się do oceny; nie ukrywam, mam nadzieję, że błędy zostaną mi wygarnięte :)

      Usuń
    2. A czy ja powiedziałam, że w każdym rozdziale akcja musi lecieć? Rozumiem, iż czasem potrzeba nieco powolniejszego tempa. :)
      A ja wiem, że Sati miała być normalna, ale (jak wiesz) w poprzednich rozdziałach była nijaka. Za to w tym, jakby nabrała osobowości.:)
      Cieszę się, że dałaś bloga do oceny i mam nadzieję, iż to co Ci tam wygarną pomoże Ci w samodoskonaleniu się. W końcu, po to głównie daje się blogi do oceny.
      Całuję!

      Usuń
    3. A mogłabyś powiedzieć, czym różni się Sati w tym rozdziale od Sati w poprzednich? Bo pisałam ją dokładnie tak samo i właściwie nie widzę różnicy :)

      Usuń
  4. Condawiramurs28 lipca 2012 18:50

    No wiesz, co, w takim momencie przerwać?! -jak ja sie doczekam d następnego postu? Mam nadzieje, ze tym razem pomysl bedzie bardziej owocne i dziewczyny coś odkryja. Trochę ironiczne jest to, ze Jaz, która tak bardzo uparla sie na Jamesa, właściwie nic o nim nie wie. Jestem przekonana, ze Sati ma racje iż. Zegarek bardziej by mu sie spodobał. Mysle, ze Jasmine po prostu sie uparla i ze jest takim typem, ze nie jest w stanie odpuścić, ze byłaby to dla niej porażka... Ale pewnie dorośnie... Uważam bosiem, ze James i Sati do siebie pasują i ze główna bohaterka nie powinna czuć sie winna. Za to dobrze by było, jakby oiromzawiala szczerze z chłopakiem. Mam nadzieje,ze dasz im taka możliwość w święta... I ze alei sie odbrazi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, dasz radę :) Pierwotnie rozdział miał się skończyć troszkę później, w jeszcze ciekawszym momencie, ale stwierdziłam, że nie będę Was tak dręczyć ;)
      Miałaś chyba na myśli, że Sati ma racje i to samochodzik bardziej mu się spodoba. Cóż, być może będziecie mieli szansę się przekonać :) Nigdy nie zastanawiałam się, czy James i Sati do siebie pasują, ale tak, chyba masz rację, pasują do siebie ^^
      Osobiście uważam, że Sati powinna czuć się winna. Od kiedy zjawiła się w szkole wiedziała, że James podoba się Jasmine i chociaż Jim nie chce by między nim a Jaz coś było, to jednak Sati zadziała za plecami przyjaciółki. Ratuje ją tylko fakt, że tego nie zaplanowała. Poza tym Sati najchętniej próbowałaby przekonać siebie, że to wszystko wina chłopaka, ale wie, że to nieprawda, bo sama też miała w tym swój udział i to ją przeraża.

      Usuń
  5. Sati znalazła się w nie najlepszym położeniu. Zastanawiam się, co dalej z tym zrobi, szczególnie, że James także zostaje na święta, a wtedy już tak łatwo ignorować i unikać go już nie będzie. A z drugiej strony musiałaby zranić zakochaną w nim Jaz, co także nie przyniesie nic dobrego (chociaż wątpię, aby James tak na poważnie zainteresowany był kimś takim jak Jasmine).
    Ale dlaczego rozdział zakończył się w takim momencie. Z chęcią poczytałabym dalej, a tu koniec i na odpowiedź na pytanie czy anioł jest kolejną wskazówką trzeba jeszcze poczekać. Jednak Cortezowi trzeba przyznać sporo sprytu, wymyśli te wszystkie wskazówki, a na dodatek jedna z nich (prawdopodobnie) stoi sobie w miejscu publicznym i nikt nie zwrócił na nią uwagi.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń