1 czerwca 2012

Rozdział 4 - El Cantar de mio Cid

Po pierwsze: ogarnęłam już kolejność wszystkich wskazówek. Teraz będzie z górki (oby!). Po drugie: jestem całkiem zadowolona z opisu Whiton. A co Wy o nim sądzicie? Tylko szczerze, proszę. Po trzecie i ostatnie: jeśli chcielibyście się dowiedzieć czegoś więcej o planszy ouija, która pojawia się w rozdziale, zapraszam na Kompendium, gdzie widnieje na jej temat osobny artykuł.

~ * ~

            Dzień wcześniej, kiedy Sati podzieliła się ze znajomymi swoim pomysłem na interpretację wskazówki, wspólnie uzgodnili, że dla zachowania tajemnicy, zjawią się w czytelni pół godziny przed rozpoczęciem lekcji, co da im kilkanaście minut na odnalezienie właściwej książki i ochroni przez ryzykiem zdemaskowania przez innych uczniów, którzy o tej porze będą jeszcze w swoich sypialniach, z dala od pomieszczenia numer dziesięć. Pierwotna wersja, czyli próba odszukania książki w nocy, zakończyła się fiaskiem, ponieważ w swoim planie nie uwzględnili obecności osób trzecich, takich jak maruderzy zalegający z wypracowaniem na angielski.
            Wskazówka, niestety, nie informowała, jak należy liczyć (z góry do dołu, z lewej do prawej, czy na odwrót), dlatego też postanowili wykorzystać każdą metodę; tym sposobem otrzymali cztery książki, które ułożyli obok siebie na stoliku.
            - Jak sprawdzimy, która jest właściwa? – zapytała Amy, przypatrując się zakurzonym okładkom.
            - Spójrzmy na rok wydania. Książka, o którą nam chodzi, musiała tu być już w szesnastym wieku – odpowiedział Alex.
            - I język – uzupełniła Sati. – Mało prawdopodobne, żeby użył książki, której nie rozumiał.
            Po szybkich oględzinach okazało się, że tylko jedna książka jest napisana w języku hiszpańskim, niestety, rok jej wydania przypadał na tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty czwarty, co oznaczało, że żaden z foliałów nie spełniał ich kryteriów.
            - Super. Czyli wracamy do punktu wyjścia – zdenerwowała się Sati, opadając na sofę. – Naprawdę myślałam, że o to chodzi.
            - Może i o to, ale wystarczyło, że ktoś poprzestawiał książki i już przydatność wskazówki trafił szlag – zauważył Alex. – Musielibyśmy jakimś cudem dowiedzieć się, jak ułożone były na samym początku.
            - O czym mówicie? – przerwała im Jasmine, stając w drzwiach. – Zresztą nieważne. Szukam mojego bolerka, nie widzieliście go tutaj? – Wzdrygnęła się z odrazą, kiedy dostrzegła, że ślęczą nad czterema rozpadającymi się woluminami.  
            Przez krótką chwilę Alex przyglądał się ze zmrużonymi oczami, jak Jaz rozgląda się po kątach, szukając swojej własności. Kiedy się odezwał, szatynka zaglądała akurat pod brązową, skórzaną sofę.
            - Jaz, twój tata przyjaźni się z dyrektorem, prawda?
            - No – odpowiedziała dziewczyna i kucnęła przy niskim stoliku, żeby sprawdzić pod nim. – Kiedyś szukali tu skarbu, ale zaczęło brakować im pieniędzy, więc tato zrezygnował i przekonał go, żeby wybudował tu szkołę. Czemu pytasz?
            - Chcieliśmy napisać wypracowanie na temat tego liceum. – Podjęła temat Sati. – I musimy się dowiedzieć, czy są tutaj jakieś dokumenty mówiące o tym, jak zmieniał się budynek.
            Jasmine przez kilka sekund przyglądała im się, jakby mówili po hebrajsku.
            - Piszecie dodatkowe wypracowanie z własnej, nieprzymuszonej woli? Dlaczego? – dodała, wybałuszając oczy.
            - My zapytaliśmy pierwsi. To jak: słyszałaś o czymś takim? – dociekała Amy.
            - Wydaje mi się, że tato robił zdjęcia, kiedy pierwszy raz zjawił się w tym domu, na wypadek, gdyby coś się pozmieniało. Chyba nawet kiedyś mi je pokazywał… Właściwie to mogłabym do niego napisać, jeśli chcecie – zaproponowała po namyśle Jasmine.   

            Trzy dni później Jaz poinformowała ich, że dostała od ojca e-maila, do którego załączone były wszystkie zdjęcia, jakie udało mu się zrobić podczas – jak to nazwał – „gorączki złota”. Jako że nie chciała mieć nic wspólnego z dodatkowym wypracowaniem, przesłała je do Sati, a ta do Amy, która na swoim laptopie miała (niezupełnie legalnie) programy przydatne do powiększania obrazów i tłumaczenia dokumentów. Zapytana o nie przez Sati, przytoczyła historię chłopaka mieszkającego na Wołoszczyźnie, który na swojej stronie internetowej zamieścił dokumenty mające udowodnić, że Dracula – rzekomo jego przodek – był wampirem. Amy poprosiła więc dawnego przyjaciela swojego brata, który był obecnie jakąś szychą w dużej firmie komputerowej (a który miał u niej do spłacenia dług, zaciągnięty przed wieloma laty), by załatwił potrzebne programy. Koniec końców, rozszyfrowawszy dokumenty, okazało się, że nie chodziło o Draculę, ale o Dragulę – mało ważnego ziemianina, który żył na przełomie czternastego i piętnastego wieku. Pomimo rozczarowania, Amy postanowiła na wszelki wypadek nie usuwać programów z dysku. A nuż jeszcze się przydadzą. 
            Zdjęć było grubo ponad setkę, dlatego znalezienie konkretnej fotografii zajęło im dłuższą chwilę. Gdy już ją wygrzebali, stwierdzili, że (całe szczęście!) jest w dobrej jakości i po wielokrotnym zbliżeniu – uważając, by nie straciła przy tym ostrości – udało im się dojrzeć grzbiet grubej książki z wyblakłym napisem El Cantar de mio Cid.*
            - Dobra, tytuł już mamy, teraz musimy się tylko dowiedzieć, co mogło się z nią stać – stwierdziła Sati.
            - Zapytajmy Martę, przecież pracuje tutaj od samego początku – zaproponował Alex. – Jeśli ona nie będzie wiedziała, co się z nią stało, to chyba już nigdy się nie dowiemy.
            Jak tylko przekroczyli próg kuchni, ich nozdrza połaskotał przyjemny zapach mieszanki ziół, przypraw i pieczonego mięsa. Marta właśnie krzątała się przy stole, z niesamowitą wprawą krojąc marchewkę w drobną kosteczkę, a następnie wrzucając ją do plastikowej miski, w której czekały równie drobno pokrojone warzywa. Na widok trójki uczniów uśmiechnęła się ciepło.
            - Pięknie pachnie – pochwaliła Sati.
           - Możemy jakoś pomóc? – zapytała Amy, rozglądając się w poszukiwaniu potencjalnego zajęcia.
            - Nie trzeba. Mam wszystko pod kontrolą – odpowiedziała Marta z matczynym uśmiechem, zerkając na kotlety skwierczące na patelni.
            - Właściwie to mamy do ciebie pytanie. – Alex spróbował podebrać z miski kawałek marchewki, ale dostał po ręce drewnianą łyżką. – Wiesz może, co stało się z książkami, które były w czytelni? Nie mogę znaleźć jednej takiej, którą tam kiedyś widziałem – uzupełnił, patrząc, jak kobieta stawia na ogniu kolejną patelnię i wlewa do niej olej; po kuchni poniosło się ciche syczenie.
            - Dwa lata temu sprzedaliśmy sporą część do antykwariatu w miasteczku. Głównie stare, rozpadające się tomiszcza, z których nikt nie miałby już pożytku. – Alex wymienił z dziewczynami porozumiewawcze spojrzenie; właśnie o taką pozycję im chodziło.
            W drzwiach wpadli na Jamesa, który, widząc ich razem, rzucił im poirytowane spojrzenie.
            - Znowu coś spiskujecie? – mruknął z niezadowoleniem, po czym szybko zmienił temat. – Szykuj się, przyjacielu, bo jutro ty i ja ruszamy na podbój Whiton i… - Widząc, jak Alex rzuca szybkie spojrzenie Sati, warknął: - No niech zgadnę, jesteś już umówiony.
            - Sorry, Jim. Następnym razem.
           
            Nadeszła upragniona sobota. Sati obudziła się, zanim jeszcze wzeszło słońce, ale jej umysł uparcie odmawiał ponownego pogrążenia się we śnie. Jej serce przyspieszało na myśl, że to właśnie dzisiaj, razem z Alexem i Amy, pójdą do Whiton, niewielkiego miasteczka, na obrzeżach którego znajdowała się szkoła, żeby odnaleźć książkę, która najprawdopodobniej przybliży ich do odnalezienia skarbu.
To wszystko było takie nierealne. Ona szukająca skarbu. Przed oczami stanęła jej głupia mina macochy, kiedy na całym świecie zrobi się głośno o odnalezieniu siedemnastowiecznych bogactw przez nikogo innego, jak Sati Kingston. Z szerokim uśmiechem, zacisnęła dłoń wokół klucza, który bezpiecznie spoczywał pod poduszką i  zakopała się głębiej w kołdrę.
Jak tylko zaczęło świtać, z werwą wyskoczyła z łóżka i popędziła do łazienki, by nikt jej nie uprzedził. Gdy wychodziła z toalety, minęła Amy. Wymieniły porozumiewawcze spojrzenia; najwyraźniej świadomość zbliżającego się przełomu w poszukiwaniach jej również spędzał sen z powiek.
 O ósmej czterdzieści pięć spotkali się przy bramie. Chociaż dało się jeszcze odczuć chłód poranka, to bezchmurne niebo zapowiadało piękny dzień.
W wyśmienitych nastrojach ruszyli w dół wąską, asfaltową drogą, którą otaczały wysokie drzewa. Sati z rozkoszą wdychała powietrze pachnące sosnami. Bardzo cieszyła ją możliwość zwiedzenia Whiton, bo jak do tej pory widziała je tylko raz, kiedy została odstawiona do swojej nowej szkoły. Była wtedy tak zła na ojca, który uległ namowom macochy, że nie zwracała uwagi na to, co się działo dokoła niej, dlatego niewielkie miasto zapamiętała jako rozmazaną, szaroczarną plamę.
Dopiero teraz, z przyjaciółmi u boku, dostrzegła, jak urocze jest Whiton. Szli właśnie szeroką aleją nierówno wyłożoną szarą kostką brukową, od której odchodziło wiele węższych uliczek prowadzących do innych części miasta. Alex zaproponował, że zamiast pójść na skróty, skorzystają z ładnego przedpołudnia i pokażą Sati, co gdzie się znajduje. 
            Blondynka podziwiała rzędy identycznych domów z szarej, kruszącej się już, cegły, gdzieniegdzie pokrytej czarną sadzą, o lekko spadzistych dachach pokrytych smołą. Dość toporne drewniane okiennice kryły się za mnóstwem wielobarwnych kwiatów ciasno oplatających balkonowe balustrady. Z kolei inne budynki pokryte były bluszczem, który rozchodził się po ścianach we wszystkie strony, jak odnóża gigantycznego, rozpłaszczonego pająka. 
            W powietrzu unosił się słodki zapach kwitnącego dokoła bzu i morskiej soli. Minęli właśnie niewielką restaurację umieszczoną na parterze mieszkalnego domu (jak zresztą wszystkie inne sklepy, czy fryzjer, zauważyła później Sati), przed którą wystawiono fikuśne stoliki z czarnego metalu; przy jednym z nich siedział młody mężczyzna w ciemnych okularach na nosie, czytający książkę przy aromatycznej kawie.
            Nieco dalej znajdowała się kwiaciarnia „Lilija” z drewnianym, staromodnym szyldem. Młoda kwiaciarka o ponętnych kształtach układała właśnie polne kwiaty w wazonie stojącym na niewielkim drewnianym podeście przy wejściu. Kiedy ich dostrzegła, pomachała im radośnie, a Alex odwrócił mocno zarumienioną twarz, na co kobieta zareagowała perlistym śmiechem.
- Robi to, od kiedy James wypaplał jej, że Alex na nią leci  – wyjaśniła wtedy Amy teatralnym szeptem.
- Wcale, że nie – warknął przez zaciśnięte zęby blondyn, ale nie mógł ukryć ciemnych plam pokrywających coraz większą część jego twarzy. – Zamknij się.
Skręcił w lewo, a Sati podążyła za nim wąską, wijącą się jak serpentyna  ścieżką, pnącą się pod górkę. Wygląda na to, że koniec zwiedzania – pomyślała, z trudem powstrzymując złośliwy chichot, kiedy ujrzała zaczerwienione uszy chłopaka.
Po kilku minutach z trudem łapała oddech. Wzniesienie okazało się większe, niż przypuszczała, a słońce, stojące już wysoko na niebie, wcale nie ułatwiało im marszu. Przetarła twarz rąbkiem koszulki, którą miała na sobie i z ulgą zauważyła, że Alex staje przed ciemnymi drzwiami. Jako że zostali tylko we dwójkę, bo Amy już na dole odłączyła się od nich, mamrocząc coś o jakiejś sprawie niecierpiącej zwłoki, którą musi załatwić, przyspieszyła kroku, myśląc, że chłopak na nią czeka. Niestety, kiedy stanęła obok niego, zrozumiała dlaczego nie wchodził do środka: za szybą wisiała tabliczka z napisem „zamknięte”.
Alex klapnął na tyłek na samym środku alejki, ciężko oddychając, a Sati szybko poszła w jego ślady. Chciało jej się pić, a nie było nawet mowy o tym, żeby chociaż schować się w cieniu, bo żadnego cienia w okolicy po prostu nie było. Twarz blondyna przybrała kolor dojrzałego pomidora, ale nie miało to nic wspólnego ze wstydem; podejrzewała, że ona wygląda dokładnie tak samo. Zerknęła w dół uliczki i wychrypiała:
- Myślisz, że jak się tamtędy stoczę, to przeżyję?
- Daj znać z dołu – odpowiedział słabo.
Nie wiedziała, jak długo tak leżeli, ale kiedy usłyszała ciche skrzypnięcie, a następnie łagodnie brzmiący dzwoneczek – oba towarzyszące otwieraniu drzwi w staromodnych sklepach – z niedowierzaniem podniosła głowę, by ujrzeć, jak z wnętrza antykwariatu wychodzi młody, niezmiernie zdziwiony ich widokiem, jegomość. 

  - …więc przyszliście tu w taki upał tylko po jakąś książkę?
Sati skinęła głową, czując jak woda, którą zostali uraczeni, przyjemnie chłodzi jej przełyk. Samo zaplecze – gdzie zostali usadzeni na dwóch niewygodnych krzesłach, w otoczeniu stosów książek – było równie orzeźwiające, co śmierdzące stęchlizną.
Mężczyzna przedstawił się jako Vincent, absolwent medycyny i wnuk właściciela antykwariatu, który zmarł tydzień temu. Wyjaśnił, że jako jedyny spadkobierca, przyjechał do miasta podpisać kilka dokumentów, by następnie móc sprzedać budynek. Do antykwariatu zajrzał, ponieważ chciał zabrać osobiste rzeczy dziadka (wskazał na niewielkie tekturowe pudło z dziurą w rogu najprawdopodobniej wygryzioną przez myszy) i ostatni raz spojrzeć na miejsce, w którym spędzał większość czasu jako dziecko. W to akurat Sati mogła bez problemu uwierzyć, bo szkła w jego okularach, które kryły podkrążone oczy, były naprawdę grube, jakby przez wiele lat nocami wymykał  się rozczytywać drobny druk w literaturze naukowej, a jego skóra wyglądała, jak gdyby nigdy nie widziała słońca.
- Cóż… nie widziałem książki, o której mówicie, ale wiem, że dziadek prowadził rejestry, w których zapisywał każdą pozycję, jaka przechodziła przez jego ręce. – Zerknął na zegarek. – Spieszę się teraz do adwokata, ale jeśli znajdziecie ją do czasu mojego powrotu, będzie wasza. 
Vincent otworzył mosiężną szafę, w której znajdowały się dokumenty. Zobaczywszy ogromną stertę papierów, mruknął „powodzenia” i wyszedł, zostawiając ich samych.
- Bierzesz górę czy dół? – zapytał Alex.

Sati kichnęła kolejny raz. Papiery, w których grzebali, musiały tam leżeć już jakiś czas, bo jak tylko je ruszyli, w powietrzu zaczęły krążyć drobinki kurzu, co chwilę łaskocząc ją w nos. Usłyszała strzyknięcie, kiedy Alex się przeciągnął, mając po bokach równie wysokie stosiki pożółkłych notatek. Złapał za jeden i odłożył go do szafy, po chwili dokładając niemniejszą stertę Sati.
Jak do tej pory szło im naprawdę kiepsko. W ciągu pół godziny przeszukali jedną trzecią szafy, ale nie znaleźli ani słowa na temat El Cantar de mio Cid. Według słów Marty, książkę oddano dwa lata temu, niestety, informacja ta okazała się kompletnie nieprzydatna, ponieważ rejestry właściciela były niesamowicie chaotyczne. A nawet jeśli ułożono je według jakiegoś schematu, to żadne z nich go nie dostrzegało.
Czas uciekał. Vincent na pewno niedługo wróci i raczej wątpliwe, żeby chciało mu się czekać, aż znajdą odpowiedni zapis.
- Ciągle nie odbiera? – zapytała Sati, słysząc ciche przekleństwo Alexa. Od trzydziestu minut usiłowali dodzwonić się do Amy, ale jej telefon pozostawał wyłączony.
Kwadrans później usłyszeli cichy dzwoneczek przy wejściu. Vincent wsadził głowę na zaplecze.
- Przykro mi, ale naprawdę muszę już zamykać.
Sati pokiwała głową ze zrozumieniem i wsadziła resztę papierów do komody. I tak nie miała siły już szukać. Ale wtedy stało się coś niespodziewanego, co roznieciło w niej na nowo ekscytację.
- Mam! – wykrzyknął Alex i podszedł do młodego lekarza. – Wiesz, co oznacza ten rząd cyfr i liter obok tytułu?
            Vincent potaknął i poprowadził ich do regału w głębi antykwariatu zastawionego książkami. Przejechał dłonią po starych grzbietach, jakby coś licząc; nagle znieruchomiał.
            - Proszę bardzo. Oto wasza książka. – Podał ją Alexowi, a Sati uściskała go z radości.
            Wydukali szybkie podziękowania i wyszli na zewnątrz. Blondynka napisała do Amy SMS-a „Mamy ją! Spotkajmy się przy aniele.”
            Miała na myśli, oczywiście, kamienny posąg anioła stojący na głównej alei, niedaleko restauracji i kwiaciarni, którą mijali. Gdy tam dotarli, Amy już na nich czekała z szerokim uśmiechem na twarzy i dużą, czarną reklamówką w ręce, jednakże nie chciała zdradzić, co było w środku.
            Dąsali się na nią jeszcze przez chwilę, ale kiedy kupiła im po pucharku miętowych lodów, złość znikała wraz z każdą zjedzoną łyżeczką. W końcu zdecydowali podzielić się z nią swoim znaleziskiem.
            Książka była zarazem większa od zeszytu i mniejsza od strony A4. Jej ciemnobrązowa okładka była miejscami poprzecierana, a żółte litery tytułu wyblakłe. Wiele postrzępionych kartek wystawało bardziej niż powinno; były pożółkłe, poplamione i gdzieniegdzie ponadrywane, ale dało się dostrzec pracę antykwariusza, który starał się ją naprawić, sklejając strony i poprawiając ledwo widoczne już słowa.     
            Sati delikatnie przerzucała kolejne kartki. Razem z Amy i Alexem nachylała się tak bardzo, że niemal dotykała ich nosem. Niestety, nie udało im się znaleźć niczego, co mogłoby uchodzić za następną wskazówkę; wyglądało na to, że Ramiro wiedział, co robił i każdy kolejny etap poszukiwań będzie coraz trudniejszy.
            Ale tak naprawdę bali się wypowiedzieć na głos myśl, która położyła się cieniem na ich entuzjazmie – może się pomylili, może wskazówka wcale nie prowadziła do książki…

            Amy wtargnęła do pokoju niczym tornado, ciągnąc za sobą zdezorientowanego Alexa. Sati poderwała głowę, czując, że jej serce nagle przyspiesza, jakby została przyłapana na gorącym uczynku. Od dziesięciu minut ślęczała nad Pieśnią o Cydzie (jak wytłumaczyła im wszechwiedząca Wikipedia), automatycznie przerzucając strony w nadziei na odnalezienie… właściwie to sama nie wiedziała czego, ale miało ją to zbliżyć do odkrycia skarbu.
            Amy rozejrzała się po pokoju i z mściwym uśmiechem wyjaśniła, że mają kilka godzin do powrotu Jasmine, po czym nabrała wody w usta. Dopiero następnego dnia Alex wyjaśnił Sati, że James wrócił wieczorem z potarganymi włosami i niezadowoloną miną, tłumacząc, że Jaz jakimś cudem odkryła jego tajną kryjówkę. Sati podejrzewała, że Amy miała w tym swój udział.
Czerwonowłosa wyciągnęła z czarnej reklamówki, którą nabyła w trakcie wizyty w Whiton, drewnianą tablicę i położyła ją na podłodze. To była najdziwniejsza plansza, jaką Sati w życiu widziała; wielkością dorównywała kartonowemu pudłu po pizzy, a jej centralną część zajmowały litery alfabetu, pod którymi znajdowały się cyfry kolejno od zera do dziewięciu. W lewym górnym rogu – pod rysunkiem uskrzydlonej czaszki – widniał napis „witaj”, a po drugiej stronie, pod identycznym szkicem, „żegnaj”. Nieco nad dolną krawędzią znajdowały się, rozdzielone pentagramem, słowa „tak” i „nie”. Blondynka pomyślała, że to musi być gra o dziwnych i skomplikowanych zasadach lub – wręcz przeciwnie – bardzo nudna.   
- To plansza ouija – wytłumaczyła Amy. – Służy do komunikowania się ze zmarłymi.
Sati miała wrażenie, że jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy, gdy oczami wyobraźni ujrzała ogarniętą szaleństwem twarz Ramira. Nie widziała go od tygodni, kiedy to roztrzaskał się o barierę wokół łóżka i wolała myśleć, że sól ostatecznie go uśmierciła. Ale czy duch może umrzeć? Czasem tylko przechodził jej po plecach nieprzyjemny dreszcz, jakby ktoś obserwował ją z ukrycia, ale wmawiała sobie, że przecież nikogo nie ma w pobliżu i to tylko wyobraźnia płata jej figle.
Alex spojrzał na Sati, i mylnie interpretując jej wyraz twarzy, wywrócił oczami na znak, że on również ma dość szalonych pomysłów Amy.
- Tak, tak, nie wierzycie w duchy. Wiem o tym – zirytowała się dziewczyna. – Dlatego mam propozycję: pomożecie mi się skontaktować z Ramirem. Jeśli się nie uda, już nigdy nie wspomnę o duchach. No dalej, nie macie przecież nic do stracenia. – Zachęcająco poklepała kawałek podłogi obok siebie. 
Alex wzruszył ramionami i, najwyraźniej zadowolony z propozycji, usiadł obok niej.
- Ani słowa o zmarłych? – upewnił się, a gdy Amy przytaknęła, dodał: - Dla mnie bomba. No chodź, Sati.
Ale Sati nie miała najmniejszej ochoty na choćby namiastkę kontaktu z obłąkanym Hiszpanem. Do tej pory nikomu nie powiedziała, że pierwszy raz, gdy go widziała, nie był wcale ostatnim i nie zamierzała tego zmieniać. W dalszym ciągu nie bardzo wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Jeśli uwierzy w duchy, to co potem? Wampiry? Wilkołaki? To nie była atrakcyjna perspektywa. Ale co innego jej pozostało? Szaleństwo?
            Przygryzła wargę w geście zamyślenia, a następnie usiadła naprzeciwko Amy. Najwyższa pora dowiedzieć się, co jest grane. Wzięła głęboki oddech i skinęła głową, dając znak, że mogą zaczynać.  
            Czerwonowłosa pokrótce wyjaśniła, na czym będzie polegać kontakt z duchem. Sati odetchnęła z ulgą, dowiedziawszy się, że jej rola ograniczała się do przyłożenia palca wskazującego do trójkątnego wskaźnika z dziurką w środku, którym Ramiro miał poruszać, odpowiadając na zadane mu pytania. Dyskretnie wytarła o spodnie dłonie, które nie wiadomo dlaczego nagle stały się tak wilgotne. Położyła palec na trójkącie, zaraz obok palców Alexa i Amy, i przełknęła głośno ślinę, mając wrażenie, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Dopiero po chwili zorientowała się, że Amy coś mówi. Nie mogła jednak skupić się na słowach dochodzących z jej gardła. Zamiast tego rozglądała się ze strachem po pokoju, próbując przygotować się na moment, w którym zobaczy Corteza próbującego odebrać jej klucz.
            Nic takiego się nie stało.
            - Nie zawsze wychodzi za pierwszym razem – stwierdziła czerwonowłosa, marszcząc brwi. Potarła o siebie ręce, odetchnęła głęboko i położyła palec z powrotem na wskaźniku.
            Gdy Sati usłyszała, jak Amy wymawia imię Ramira, po plecach przeszedł ją dreszcz; ten sam, który sprawiał, że od wielu dni czuła się obserwowana. Rozejrzała się z desperacją, będąc pewną, że tym razem się udało. Ale w pomieszczeniu nie było nikogo oprócz nich.
            Przygryzła wargę, czując jak powoli schodzi z niej napięcie. Spojrzała na Alexa i dostrzegła, że siedział zupełnie znudzony. No tak, w końcu to tylko nic nie warta zabawa, wynaleziona dla zabicia czasu i wmówienia naiwniakom, że duchy istnieją. Poczuła się jak ostatnia idiotka, która nabrała się na tani trik podrzędnego magika. To tak, jakby uwierzyła w królika wyciąganego z kapelusza, a przecież wszyscy wiedzą, że cylinder ma podwójne dno i biały zwierzak siedział w nim przez cały pokaz…  
Dopiero teraz zauważyła, że jej ręka niemiłosiernie drży; oderwała ją od planszy i delikatnie roztarła.
- Ej! Nie wolno przerywać przyzywania! – wykrzyknęła oburzona Amy. – Teraz będziemy musieli powtórzyć wszystko od początku.
Sati spojrzała na nią z wyrzutem.
- Nie ma mowy.
- No dobra. Nie wyszło, zdarza się – skapitulowała czerwonowłosa. – Widocznie trójkąt jest lipny, ale w internecie napisali, że możemy użyć też odwróconego kieliszka. On na pewno zadziała – powiedziała i sięgnęła do czarnej reklamówki.
Sati pochyliła się nad planszą i wyrwała jej z ręki wskaźnik.
- Nie! – warknęła. – Nie będziemy się w to więcej bawić. Nie udało się i teraz dotrzymasz obietnicy: ani słowa o duchach, nigdy!
Chciała dodać coś jeszcze o zawracaniu głowy pierdołami i straszeniu ludzi, ale poczuła jak Alex ciągnie ją za rękaw. Odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, ale chłopak nie patrzył na nią, tylko na klucz, który unosił się w powietrzu pod dziwnym kątem nad literą D.
__________
*El Cantar de mio Cid to dwunastowieczny epos rycerski, który w języku polskim jest znany jako Pieśń o Cydzie.

11 komentarzy:

  1. Natrafiłam na twojego bloga przypadkiem i jestem pod wrażeniem! Zaczęłam od pierwszego rozdziału i w mgnieniu oka dotarłam do czwartego. Masz świetny i lekki styl, ciekawy pomysł na opowiadanie i dobrze wykreowanych bohaterów. Nic dodać, nic ująć. Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!

    Pozdrawiam i życzę weny, Fleur

    Zapraszam do siebie. Mam nadzieję, ze wejdziesz i wyrazisz swoją opinię:
    http://rose-promise.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, miało być dużo Jamesa, czuję się urażona, że go było tak mało xD ale mam nadzieję, że w następnym rozdziale to się zmieni;)

    Podobało mi się, jak zwykle. Myślę, że przy tym "seansie" Sati coś tam jednak wyczuła i to wcale nie była tylko jej wyobraźnia, ale fajnie, że nie mówisz tego wprost, bo ja na przykład w takich sytuacjach jestem paskudnym niedowiarkiem^^ ciekawy był też cały opis wyprawy do miasteczka. Przyznam, że nie wpadłam na tę zmianę układu książek w bibliotece, a przecież to było takie oczywiste^^ tym bardziej fajnie, że napisałaś o tym, jak trudno im było zdobyć tę konkretną książkę. Krótko mówiąc - świetny rozdział, jak zwykle;)

    Czekam na kolejny niecierpliwie, a póki co całuję:)
    miłka

    OdpowiedzUsuń
  3. W następnym rozdziale będzie dużo Jamesa, obiecuję ^^
    Cieszę się, że się podobało i mam nadzieję, że piątka Cię nie rozczaruje, bo to tam będzie mała niespodzianka, którą przygotowałam ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, chciałam tylko poinformować, że zostawiam onet. Znajdziesz mnie teraz na www.all-we-wanted.blogspot.pl Rozdział postaram się nadrobić jeszcze dzisiaj ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, ja też chciałabym się znaleźć w takim antykwariacie wśród różnych starych książek. Móc je dotknąć, przejrzeć. Może kiedyś mi się poszczęści, ale raczej wątpię...
    Podziwiam jednak Sati i Alexa w wytrwałości poszukiwań. Nie każdemu chciałoby się przeglądać tak zawiłe kartoteki, nie mając pewności, że rzeczywiście coś się znajdzie. Pewnie stary antykwariusz miał swój własny system katalogowania. Ale dobrze, że ostatecznie im się poszczęściło :)
    Wydaje mi się, że książka rzeczywiście jest kolejną wskazówką, a przynajmniej coś, co się w niej znajduje, może jakaś informacja lub coś podobnego?
    Jejku, ja bym chyba na zawał padła podczas takiego seansu wywoływania duchów, szczególnie, że coś zaczęło się dziać. Dobrze, że siedzę sobie w przytulnym domku i jedynie o tym czytam :)
    Jednak za końcówkę mam ochotę udusić. W takim momencie? O co chodzi z tą literą "D"?
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział :) Te ich poszukiwania wciągają :) Czekam na kolejny. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, długo trzeba było czekać, ale opłacało się!
    Rozdział jest świetny, chociaż zdziwiło mnie, że kiedy szukali książki w bibliotece to uważali za prawdopodobne cztery możliwości, a ze zdjęcia od razu wiedzieli, że chodzi o jedną konkretną. Ale to szczegóły, a rozdział był naprawdę ciekawy. Już nie mogę się doczekać kolejnej wskazówki, zwłaszcza, że może pochodzić od ducha Corteza. ^^
    Mam nadzieję, że naprawdę będzie dużo Jamesa w kolejnej notce, bo bardzo go lubię. Czekam na następną. ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział przeczytałam już kilka dni temu, ale że jestem leniem, komentarza już mi się dodać nie chciało ;> Musisz mi to wybaczyć, siła wyższa.
    Fakt faktem na rozdział opłacało się dużo czekać, bo bardzo mi się spodobał. Szczególnie końcówka i mały seans spirytystyczny, z którego chyba jednak coś wyjdzie. Pomysłowość Amy mnie zadziwia, ale w sumie jak na razie jest ona moją ulubioną postacią. Taka pokręcona i w ogóle ^^ Nowy właściciel antykwariatu był bardzo miły i łaskawy dla naszych młodych poszukiwaczy skarbów. Miło, ze dał im tą książkę, chociaż nie wiem, czy własnie w niej znajdują się jakieś wskazówki. Kto wie? Ramiro miał chyba naprawdę nieźle pod kopułą ;D Nie obrażając drogich zmarłych, oczywiście. No ale James cały czas węszy. Ciekawe, czy coś wyniucha? ;>
    Mi również bardzo podoba się opis miasteczka w twoim wykonaniu. Z resztą jak większość twoich opisów. Masz jakiś dryg do nich ^^
    A tak swoją drogą, to bardzo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć z twojego kompendium ;D
    Całuski! ;****
    PS. Zapraszam na mojego nowego bloga www.requiem-to-the-love.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja swój zachwyt na temat rozdziału już chyba wyrażałam na gadu, ale powtórzę się, po przeczytaniu go n-ty raz ;D
    Opis Whiton - cudny. Zwłaszcza podobała mi się wstawka o fascynacji Alexa kwiaciarką ;D
    Sprytny sposób wymyślili na znalezienie książki - w życiu nie wpadłabym na to, żeby szukać zdjęć budynku sprzed remontu ;D
    No i oczywiście końcówka bardzo w Twoim stylu, taka, że nie można się doczekać następnego rozdziału - dlatego zapowiadam Ci intensywne kopanie ;D

    OdpowiedzUsuń
  10. Robi się coraz ciekawiej :D Twoje opowiadanie byłoby świetnym materiałem na film. Czuję się cholernie głupio, że wcześniej tego nie przeczytałam, ale ostatnio prawie wogóle nie zaglądałam na żadne blogi. Natomiast, jak już dziś tu weszłam cały rozdział przeczytałam jednym tchem. I chcę więcej! Pisz, pisz, pisz jak najszybciej nową notkę. Bardzo nie lubię Twojego sposobu kończenia rozdziałów.
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń