Konstruktywnej krytyce, wytykaniu
błędów i wszelkim radom mówię głośne „TAK”.
~ * ~
- ...jak widzisz, nasza szkoła ma naprawdę wiele do
zaoferowania i jestem pewny, że szybko nawiążesz tutaj nowe przyjaźnie. Lekcje
trwają już, co prawda, od kilku dni, ale myślę, że nie będziesz miała problemu,
żeby nadrobić zaległości – zakończył dyrektor, siadając wygodnie na
jasnobrązowym, skórzanym fotelu.
Wyglądu tego mężczyzny zdecydowanie nie można było uznać za
reprezentacyjny. Małe, głęboko osadzone oczka i pulchne, niezdrowo zarumienione
poliki sprawiały, że wyglądał, jakby cały czas trawiła go wysoka gorączka, a jego
wielkie brzuszysko z trudem opinała poszarzała koszula, która rozchodziła się
między napiętymi do granic możliwości guzikami. Sati patrzyła na niego z
niesmakiem.
- Co o tym sądzisz, kochanie? - zapytał cicho jej ojciec.
Już otwierała usta, żeby odpowiedzieć, kiedy usłyszała
podekscytowany głos swojej macochy:
- Ta szkoła jest cudowna! Pobyt tutaj wyjdzie twojej córce
na dobre, a my wreszcie będziemy mogli...
- Nie podoba mi się tutaj – przerwała jej sucho Sati. - Chcę
wrócić do domu.
Tata dziewczyny spojrzał na nią ze smutkiem. David Kingston
był brunetem średniego wzrostu, na którym choroba i śmierć pierwszej żony
odcisnęła wyraźne piętno. W ciągu ostatniego roku wychudł, wyraźnie pobladł i
posiwiał na skroniach, a radosny błysk w jego oczach gdzieś zniknął. Nie mogła
znieść jego przygnębionego spojrzenia, więc odwróciła wzrok. Ostatnim, czego
chciała, było ranienie tego biednego, zmęczonego życiem człowieka, ale nie mogła
mu wybaczyć, że tak szybko ułożył sobie życie z tą okropną kobietą, która
nienawidziła jej od samego początku
Dyrektor zerwał się z fotela z energią, o którą nie
podejrzewa się osoby o jego posturze i zatarł ręce z uciechą.
- To może teraz pokażę ci twój pokój!
Sati prychnęła, ale ze zwieszoną głową, posłusznie poczłapała
za ciężko dyszącym gospodarzem, wyraźnie ucieszoną macochą i strapionym ojcem.
Kiedy była już w połowie schodów, dobiegł ją zza pleców głos:
- Patrz, nowa idzie jak na ścięcie!
W jadalni, przy stole, siedziało dwóch chłopaków: przystojny
brunet, przyglądający jej się z kpiącym uśmiechem i zmieszany blondyn, obwarowany
podręcznikami, który nie wiedział, gdzie ma podziać wzrok.
- Przestań – syknął jasnowłosy na przyjaciela. - Zająłbyś
się lepiej czymś pożytecznym.
Brunet w odpowiedzi wywrócił oczami. Nietrudno było się
domyślić, kto wygłosił tę ironiczną uwagę. Matoły..., podsumowała w
myśli całe zdarzenie Sati.
Jej pokój znajdował się na końcu korytarza na pierwszym
piętrze. Po otworzeniu drzwi z miedzianą, nieco przekrzywioną siódemką, nozdrza
całej czwórki zaatakował duszący zapach piżmowych perfum i lakieru do paznokci.
Na łóżku, pośród rozkopanej pościeli, siedziała szatynka z nogą wykrzywioną pod
dziwnym kątem, jedną ręką usiłując pomalować paznokcie na ciemny fiolet, a
drugą psikając dookoła perfumami w żółtej fiolce, by zamaskować nieprzyjemny
zapach.
- To Jasmine, twoja współlokatorka – poinformował ją
dyrektor.
Dziewczyna, która na ich widok odgarnęła swoje długie,
brązowe włosy, z szerokim uśmiechem podreptała w ich kierunku na piętach, gdyż
normalny chód uniemożliwiały jej specjalne gąbeczki umieszczone między palcami
u stóp.
- Tak się cieszę, że będziemy dzieliły pokój! - wykrzyczała
entuzjastycznie do ucha Sati, zaraz po tym, jak zamknęła ją w niedźwiedzim
uścisku. - Zobaczysz, będziemy jak siostry! Będziemy plotkować do późna i
wymieniać się ciuchami... Och, już się nie mogę doczekać!
Sati jęknęła w duchu.
- Ale ma pani śliczny wisiorek!
Blondynka, korzystając z tego, że uwaga Jasmine skupiła się
na kimś innym, zaczerpnęła powietrza, którego zaczynało jej już brakować i
odskoczyła poza zasięg ramion swojej współlokatorki. Teraz mogła swobodnie
rozejrzeć się po pomieszczeniu; było dwuosobowe i choć nie przedzielono go w
żaden sposób, to granica była niezwykle wyraźna. Część, która należała do Sati
znajdowała się po prawej stronie i, jak na razie, była dość… bezosobowa. Łóżko
ustawiono pod ścianą, a obok niego drewniane biurko z wyskrobanym na blacie
napisem „Milly serce Tim” i białą naklejką na drzwiczkach od szafki, tak
nadszarpniętą zębem czasu, że nie dało się określić, co pierwotnie
przedstawiała, chociaż na dole widocznych było kilka wiszących na sznurkach
piórek. U stóp łóżka znajdowała się komoda, a nieco dalej jednodrzwiowa szafa
na ubrania.
Po stronie Jasmine meble umieszczone były w ten sam sposób, ale
zostały poobwieszane plakatami przystojnych aktorów, zespołów muzycznych i
ślicznych modelek, do których najwyraźniej starała się upodobnić. Jej rzeczy
osobiste były dosłownie wszędzie: walały się po podłodze, zwisały z łóżka,
wystawały z niezasuniętych szuflad i niedomkniętych drzwi szafy… Najwyraźniej
porządek nie był jej mocną stroną.
Ojciec, który ulotnił się chwilę temu, właśnie wrócił i
postawił dwie walizki przy schludnie zaścielonym posłaniu. Między nim a Sati
zapadła niezręczna cisza.
- Więc… - zaczął niezdarnie. – Już późno. Chyba powinniśmy
się pożegnać.
Sati wzruszyła ramionami, patrząc gdzieś w bok, na długą,
wąską rysę znajdującą się przy drzwiach, która wydawała jej się teraz niezwykle
interesująca. Byle tylko nie patrzeć w smutne oczy ojca.
- Niedługo się zobaczymy – powiedział; nie wiadomo tylko
kogo chciał tym pocieszyć: Sati czy siebie.
- Tak – odpowiedziała kpiąco - na Boże Narodzenie.
Niespodziewanie przyciągnął córkę do siebie i mocno ją
przytulił, a ona, zaskoczona, znieruchomiała.
- Wiesz, że bardzo cię kocham, prawda? – wyszeptał jej do
ucha.
Głos uwiązł jej w gardle. Nie chciała się z nim rozstawać. Nie
teraz. Nie tutaj. A już na pewno nie przez tę okropną kobietę. Nie mogąc
znaleźć odpowiednich słów, po prostu mocniej się do niego przytuliła. Stali tak
przez kilka sekund, dopóki w pokoju nie rozległo się głośne chrząknięcie i radosny
głos świeżo upieczonej pani Kingston:
- Skarbie, musimy już jechać.
Ojciec pocałował Sati w czoło i z głębokim westchnieniem
razem z żoną wyszedł z pokoju. Dziewczyna rozejrzała się bezmyślnie po pokoju. Więc to wszystko dzieje się naprawdę –
pomyślała ze zrezygnowaniem.
Z walizki wyciągnęła prostą ramkę z jasnego drewna, która zawierała
jej ulubione zdjęcie przedstawiające roześmiane twarze trójki ludzi – mamy,
taty, a między nimi jej własnej. Byli wtedy tacy szczęśliwi. Zupełnie
nieświadomi, że w ciągu kilku najbliższych lat, wszystko posypie się w drobny
pył. Odruchowo przetarła rękawem szklaną szybkę z nieistniejącego kurzu i
odstawiła fotografię na biurko.
Zrzuciła buty i
położyła się na łóżku, wpatrując się w niegdyś biały sufit, który teraz
poszarzał i miejscami pożółkł, jakby pomieszczenie nad nim kiedyś zostało
zalane i podłoga przeciekała, tworząc paskudne plamy nad jej głową. Jej uwagę
przykuło jakieś poruszenie po lewej stronie.
- Malujesz się na noc? – zapytała, patrząc z niedowierzeniem
na swoją współlokatorkę pochyloną nad komodą, na szczycie której stało okrągłe
lusterko.
- Oczywiście – odpowiedziała, jakby to była najlogiczniejsza
rzecz na świecie. – James może wpaść tu w każdej chwili, a ja nie mogę wtedy
nieładnie wyglądać.
Sati już chciała zapytać, kim jest ten chłopak, ale w
ostatniej chwili się rozmyśliła i tylko pokręciła z politowaniem głową,
wracając do kontemplowania plam na suficie. To było zdecydowanie ciekawsze
zajęcie. Po kilku minutach usłyszała jeszcze, jak Jasmine zasuwa ciężkie,
bordowe zasłony, mamrocząc coś o cieniach pod oczami, które pojawiają się,
jeśli nie prześpi się przynajmniej siedmiu i pół godzin snu. A potem…
…potem obudził ją krzyk. Zdezorientowana spojrzała na
skaczącą na jednej nodze szatynkę, która próbowała wciągnąć na nogę
podkolanówkę w kolorowe paski i jednocześnie przekręcić bluzkę, którą założyła
tyłem do przodu. Był to, doprawdy, zabawny widok.
- Spokojnie, od pośpiechu robią się zmarszczki –
powiedziała, uśmiechając się półgębkiem.
- To nie jest śmieszne! Budzik nie zadzwonił i jesteśmy
spóźnione na historię z Hicksem – odparowała, uporawszy się ze skarpetką. – No
chodź już!
Sati patrzyła na nią z rozbawieniem.
- Bluzka – rzuciła wesoło, a Jasmine spojrzała na nią
nieprzytomnym wzrokiem, dopiero po chwili rzuciła okiem na swoją koszulkę i aż
jęknęła z rozpaczy; udało jej się poprawić swój wygląd, krótko po tym jak jej
głowa zablokowała się w otworze i zmuszona była szamotać się przez chwilę.
Wściekła, złapała za nadgarstek roześmianą Sati i pociągnęła ją za
sobą korytarzem w kierunku schodów. Kiedy już z nich zbiegły, na lewo w
kierunku innego przejścia, którego wejście było zasłonięte folią, blondynka
zaparła się nogami i, powstrzymując śmiech, powiedziała:
- Nie wiem, jak jest tutaj, ale tam, skąd pochodzę, to
oznacza zakaz wstępu.
- Och, daj spokój – odparła ze zniecierpliwieniem Jasmine,
odgarniając kosmyk włosów za ucho. – Tutaj ciągle coś remontują, a tędy będzie
najszybciej. Po prostu patrz pod nogi.
Kiedy dotarły pod salę, szatynka wahała się tylko przez
chwilę, a potem wepchnęła swoją towarzyszkę do środka, czym zaskoczyła
wszystkich obecnych w klasie. Sati, widząc, że dwadzieścia jeden par oczu
wpatruje się w nią, oczekując jakiegoś wyjaśnienia, wciąż będąc w dobrym
humorze, rzuciła wesoło:
- I taką właśnie reakcję wywoływał Napoleon.
Nauczyciel, na oko trzydziestoletni blondyn w sztruksowej
marynarce, zmarszczył brwi i oznajmił:
- Nie sądzę, by Bonaparte żył w XX wieku, który, nawiasem
mówiąc, właśnie omawiamy.
- Chyba że jest wampirem – odezwał się z końca pomieszczenia
cichy głosik, należący do drobniutkiej dziewczyny o ciemnoczerwonych włosach,
która ubrana była w długą, czarną sukienkę z usztywnionym gorsetem.
- Dziękuję ci, Amy, za tę cenną uwagę, ale prędzej
uwierzyłbym w wersję z kamieniem filozoficznym – wybrnął z sytuacji belfer.
- Dobra, ale jak zjawi się u pana w mieszkaniu wampir, to
niech pan nawet nie myśli, żeby pożyczać ode mnie kołek – odparła urażona,
krzyżując ręce na piersi.
Gdy historyk kazał im usiąść, Jasmine od razu czmychnęła do
swojej ławki, a Sati zajęła jedyne wolne miejsce w środkowym rzędzie. Od razu z
lewej strony nachylił się do niej chłopak; blondyn, którego widziała wczoraj w
jadalni.
- Nie martw się, ona tak naprawdę nie ma kołków. Tak sądzę –
dodał i wyciągnął w jej stronę rękę. – Jestem Alex.
- Sati – przedstawiła się i uścisnęła jego dłoń.
- Gdybyś potrzebowała notatek, daj znać. Moje na pewno są
lepsze niż Jasmine – wskazał głową na szatynkę, która właśnie piłowała sobie
paznokcie w ostatniej ławce i co chwilę zerkała w stronę bruneta siedzącego za
Alexem, w którym Sati rozpoznała drugiego chłopaka z jadalni. Więc to jest James… - przemknęło jej
przez myśl.
Uczniowie poderwali się z ławek równo z dzwonkiem i wyszli
na korytarz. Sati już w trakcie lekcji zorientowała się, że kiedy razem z
Jasmine wybiegła z pokoju, to zaśmiewając się do łez z pecha współlokatorki,
zapomniała wrzucić do torby podręczniki, dlatego też musiała się po nie wrócić,
zanim rozpocznie się następna lekcja. Dowiedziawszy się od Alexa, do której
sali ma się następnie udać, wróciła jedyną znaną jej drogą, czyli remontowanym
korytarzem, upewniając się uprzednio, że nikt tego nie zauważy. Mimo wszystko
nie sądziła, by poruszanie się miejscami, w których odbywał się remont było
dozwolone.
Nagle w pobliżu usłyszała wołający kogoś głos, więc w obawie
przed przyłapaniem na przebywaniu w nieodpowiednim miejscu obróciła się, by
zobaczyć, czy nikt jej nie zauważył. Niestety w tym momencie zahaczyła o deskę
opartą o ścianę i poleciała razem z nią do tyłu. Pozbierała się szybko z
podłogi i zamarła, widząc, że deska zrobiła dziurę w ścianie. Szybko odstawiła kawałek
drewna do poprzedniej pozycji, ale wtedy z otworu wypadło szare, zakurzone
zawiniątko; zgarnęła je szybko i pobiegła prosto do pokoju. Zamknęła za sobą
drzwi i oparła się o nie, z mocno bijącym sercem nasłuchując, czy ktoś nie
idzie zrobić jej awantury za zdemolowanie korytarza i jednocześnie powtarzając w duchu jak mantrę
„nikt cię nie widział, nikt cię nie widział”.
Dzwonek doprowadził ją niemal do ataku serca. Zaklęła cicho
i wrzuciła do torby kilka losowo wybranych książek, przykrywając nimi
niewielkie zawiniątko, które znajdowało się wewnątrz ściany, a potem popędziła
najszybciej jak umiała do wskazanej jej przez Alexa sali, szerokim łukiem
omijając felerny korytarz. Udało jej się dobiec na miejsce, kiedy ostatnia
osoba zamykała za sobą drzwi. Pociągnęła lekko za klamkę, wywołując zdziwienie
u Jamesa, który widząc na jej twarzy rumieńce zmęczenia, odsunął się,
wpuszczając ją do klasy przed sobą.
Klapnęła ciężko na krzesło, usiłując uspokoić swój oddech,
kiedy nagle poczuła, że ktoś dotyka jej włosów. Odwróciła się i zobaczyła
bruneta, który w palcach obracał małą bryłkę.
- Czy ty masz we włosach tynk? – zapytał cicho z
rozbawieniem.
Dziewczyna wytrąciła mu ją szybko z rąk i zaczęła dyskretnie
otrzepywać włosy z białego proszku. Zaintrygowany chłopak do końca lekcji nie
spuścił z niej oka.
Sati nie mogła skupić
się na niczym do końca zajęć, naprzemiennie myśląc o tym, że ktoś powiąże ją z
otworem w ścianie i o niedużym zawiniątku spoczywającym teraz na dnie jej
torby. Aż ją ręce świerzbiły, żeby zobaczyć co to takiego, ale czuła, że
powinna to zrobić na osobności. W końcu to coś nie bez powodu zostało
zamurowane.
Gong wzywający na obiad, choć drażniący uszy, był teraz
najcudowniejszym dźwiękiem na świecie. Wszyscy w dobrych humorach, jak jeden
mąż, ruszyli do jadalni, co było doskonałym momentem, żeby wymknąć się i
sprawdzić, co też mógł skrywać zakurzony materiał.
- Nie idziesz na obiad? – zdziwiła się Jasmine, widząc, że
Sati oddala się przeciwnym kierunku.
- Idę, tylko… najpierw chciałam iść do łazienki. No wiesz…
umyć ręce – skłamała.
- Okej. To ja zajmę ci miejsce, ale lepiej się pospiesz, by
zjem całą sałatkę – pogroziła jej szatynka.
Wpadła do łazienki jak burza i wysypała zawartość torby na blat
łączący trzy śnieżnobiałe umywalki. Rozgarniała książki rękami, aż natrafiła na
małe zawiniątko. Drżącymi dłońmi rozwinęła materiał. Jej oczom ukazał się
niesamowicie brudny, około sześciocentymetrowy klucz. Po kilku długich minutach
szorowania go wodą z mydłem spod warstwy brudu wyłonił się srebrny,
najprawdopodobniej ręcznie rzeźbiony kluczyk ozdobiony przepięknym
ciemnoniebieskim szafirem.
Pospiesznie zgarnęła wszystko do torby i z szerokim
uśmiechem ruszyła na obiad, przy okazji zahaczając o swoją sypialnię. Tam
wygrzebała ze szkatułki, znalezionej w walizce, długi, również srebrny
łańcuszek, a następnie przewlekła go przez oczko klucza i zawiesiła na szyi.
Kiedy wchodziła do jadalni, czuła nieco powyżej pępka chłód metalu bezpiecznie
ukrytego przed ciekawskimi spojrzeniami. Przez czas trwania posiłku nie mogła
przestać myśleć o tym, kto i, przede wszystkim, dlaczego zamurował niewielki
kluczyk w ścianie. Co też mógł on otwierać? Z letargu, w jaki popadła, wybudził
ją dopiero głos kucharki – pulchnej kobiety w średnim wieku, która właśnie
rozlewała do szklanek kompot.
- …dyrektor bardzo się zdenerwował przez tę wyrwę w ścianie…
Sati poderwała głowę, od razu natrafiając na parę brązowych
oczu Jamesa, które wpatrywały się w nią wnikliwie. Na jego ustach błąkał się
cień uśmiechu.
Szlag by to! - pomyślała spanikowana. – Tynk…
Przygryzła wargę i spuściła wzrok. Jeśli postanowi na nią
donieść, wyleją ją, a tata pomyśli, że zrobiła to specjalnie, żeby wrócić do
domu. A ta franca będzie miała kolejny powód, by narzekać, jaka to okropna
pasierbica jej się trafiła i nastawiać jej własnego ojca przeciwko niej.
Ale James nie odezwał się ani słowem.
Przez resztę dnia rozpakowywała swoje walizki, dla każdego z
przedmiotów znajdując odpowiednie miejsce; i tak: ubrania złożone w idealną
kostkę wylądowały w komodzie, kilka delikatniejszych sztuk na wieszakach w
szafie, a podręczniki uporządkowane według tematyki i rozmiaru w idealnym
rządku wewnątrz biurka oraz na regale zawieszonym nad łóżkiem. Laptopa schowała
w zamykanej szufladzie, która znajdowała się w miejscu, gdzie normalne biurko ma
wysuwaną półeczkę na klawiaturę.
Wzięła szybki prysznic w damskiej łazience na korytarzu, po
czym zakopała się po szyję w ciepłej pościeli. To był długi i męczący dzień, a
ona wciąż nie wiedziała, jak zakończą się dzisiejsze wydarzenia. Na razie
marzyła tylko, by zasnąć i nie obudzić się aż do rana; nie docierało do niej
nawet paplanie Jasmine.
Klucz przyjemnie chłodził jej skórę.
Nie mogła oddychać.
Chciała krzyczeć, ale gdy tylko otworzyła usta, zalała je słona woda. Zaczęła
pluć, kaszleć i krztusić się, podejmując desperackie próby złapania choć
odrobiny powietrza. Wtem jakaś niewidzialna siła odrzuciła ją w tył. Nie spadła
w bezdenną otchłań, tylko dlatego, że zdołała uchwycić się szorstkiej liny,
która koniec końców poraniła jej dłoń. Nic nie widziała. Jej oczy piekły, jakby
ktoś włożył jej pod powieki żarzące się węgle. Sama już nie wiedziała, czy jej
policzki są mokre od łez, czy wody, której nagle zdawało się być dokoła pełno. Jeszcze
raz coś szarpnęło, ale tym razem grubego sznura nie było w zasięgu jej rąk.
Spadała.
Obudziła się, nabierając głęboko powietrza. Dopiero wtedy
dostrzegła, że ktoś nad nią stoi. Wytężyła wzrok, choć nie było to łatwe, bo
jej oczy były pełne łez. Zamrugała szybko i zamarła z przerażenia. Obok jej łóżka
stał mężczyzna ociekający wodą. Gdy dostrzegł, że dziewczyna jest przytomna
przysunął się jeszcze bliżej i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale
zamiast słów, wypłynęła z nich tylko woda. Pochylił się nad nią i wyciągnął ręce
w jej kierunku, jakby chciał zacisnąć je z całych sił na jej szyi.
Sati wrzasnęła.
Własnie takiego opowiadania szukałem, kocham przygodówki, ale do rzeczy. Rozdział na 5, jeszcze lepszy od prologu. porównania i epitety są świetne.
OdpowiedzUsuńzmieniłbym nieco szyk niektórych zdań, ale poza tym sam bym lepiej nie napisał.
P.S
Czekam na twoją książkę ;)
Nad moim stylem ciągle pracuję i dopóki nie uznam, że jest wystarczająco dobry, książki nie wydam. Ale nie ukrywam, że wydanie książki jest jednym z moich marzeń. :)
UsuńZnalazłam parę głupich błędów, ale myślę, że to jednorazowe błędy :P Rozdział super, ale jak dla mnie za szybko znalazła ten cały kluczyk, za szybko poszła akcja.
OdpowiedzUsuń